Biorąc pod uwagę fakt, że już w 3. minucie piłkę gospodarze umieścili w bramce "rekordzistów" - na listę strzelców wpisał się Rui Pinto - można było żywić pewne obawy, czy aby otoczka spotkania nie wpłynie na zawodników z Cygańskiego Lasu deprymująco. Niespełna kwadrans później sytuacja jednak nijak na zagrożenie z perspektywy faworyta nie wskazywała. W 9. minucie o odpowiedź Rekordu z asysty Tarasa Korołyszyna postarał się Michal Seidler, minutę 14. trafieniem z dobitki próby Artura Popławskiego okrasił Gustavo Henrique, zaś 120. sekund później golkipera Legii olśniewającym uderzeniem pokonał Michał Kubik. I choć to pierwszyzna w przypadku bielsko-warszawskiej rywalizacji w obecnym sezonie, to istotnie pauza nastąpiła przy w miarę komfortowej przewadze biało-zielonych, tym bardziej, że okazji strzeleckich wypracowali sobie całkiem pokaźną ilość.

Czy emocje po pauzie były? Owszem, aczkolwiek trudno oprzeć się wrażeniu, że futsaliści Rekordu ani na moment kontroli nad meczem nie stracili. W 23. minucie do grona szczęśliwców z golem na koncie dołączył Matheus, obsłużony przez Tomasza Luteckiego. Krótko po wznowieniu gry od środka stołecznych dobił Seidler, a użyte określenie na wyrost nie jest. Bo jak odrobić dystans 4 goli w starciu ze skoncentrowanym i pewnym swego konkurentem? Nic to, że w 35. minucie Adam Grzyb nieco nastroje miejscowych kibiców poprawił. Na więcej Legii stać nie było, a ostatnie słowo należało do triumfatora meczu - Popławski w 40. minucie potwierdził właściwą formę Rekordu na samym wstępie fazy play-off.