Tu i ówdzie pojawiły się pretensje do Leszka Ojrzyńskiego, że przeciwko Legii Warszawa w środowym spotkaniu Pucharu Polski wystawił nie najmocniejszy skład. Trzeba jednak wejść w skórę trenera i zrozumieć jego sposób myślenia. Największy wpływ na takie decyzję miała w mojej opinii reforma naszej ligi, z której ta korzysta już drugi sezon z rzędu. Trzeba było wybierać – ścigamy się o finał czy ważna jest ekstraklasowa ósemka?

iwanow_big 1 kwietnia dla Podbeskidzia Bielsko-Biała zaczął się być może najtrudniejszy w jego ekstraklasowej historii czas. To nie święta, to harówka. W dwanaście dni cztery mecze, w tym dwa z najlepszą w tym kraju od dłuższego czasu ekipą Legii Warszawa. I dwa trudne ligowe wyjazdy. Ten pierwszy już dziś we Wrocławiu ze Śląskiem, który w końcu chce coś wygrać, bo wszyscy go chwalą, ale wyników jakoś brak. Za tydzień do Łęcznej, do Górnika, który podobnie, jak „Górale” też chce jeszcze myśleć o pierwszej ósemce w T-Mobile Ekstraklasie. Ona „warunkuje” postawę większości trenerów polskich klubów, szczególnie od lutego do kwietnia.

Ktoś gorzej zorientowany w realiach naszej piłki mógłby poczuć się oburzony, że Podbeskidzie na półfinał Pucharu Polski powinno wyjść z Maciejem Iwańskim, Markiem Sokołowskim czy Bartłomiejem Koniecznym, a więc wystawić do boju wszystko to, co ma najlepsze do zaoferowania. Ale po pierwsze trener chciał być lojalny wobec tych, którzy zapewnili mu ten splendor i awans do najlepszej czwórki, czyli między innymi dla Dariusza Kołodzieja czy Gracjana Horoszkiewicza. A przede wszystkim musiał zadbać o to, by to w lidze jego „gwiazdy” były wypoczęte i mogły mieć większy wpływ na to, by właśnie wtedy zespół miał szansę „zapunktować”.

Niestety, czy nam się to podoba czy nie, przez reformę „ESA-37” T-Mobile Ekstraklasa stała się jeszcze ważniejsza niż spychany gdzieś przez wiele sezonów na margines polskiej piłki krajowy puchar. Jego prestiż się odbudowuje, to fakt. Po to jest nowy układ rozgrywek i specjalnie ułożona drabinka, które mają powodować, by najlepsi nie spotykali się ze sobą już w 1/8 finału, ale dopiero 2 maja, gdy na Stadionie Narodowym odbędzie się decydująca o sięgnięciu o to trofeum potyczka. Ale dla kilkunastu szkoleniowców naszej ekstraklasy, poza tymi pracującymi w Legii Warszawa i Lechu Poznań, i może jeszcze Śląsku Wrocław, mającymi pewność, że po 30. kolejkach nie grozi im miejsce poza czołówką, najbardziej istotne jest to, by to w lidze nie zająć miejsca niższego niż ósma lokata. Wiadomo, jakie wiążą się z tym faktem konsekwencje w ostatnich dodatkowych kolejkach. Podział ligi to jedno, ale najgorsze w tym wszystkim jest dzielenie punktów. „Wspiera” ono tych gorszych, zarówno na dole, jak i na górze. Tyle, że dla tych najlepszych w grupie spadkowej obcięty o połowę dorobek boli zdecydowanie mocniej. Nikomu nie trzeba tłumaczyć syndromu tego działania.

Wszystkim kibicom Podbeskidzia byłoby przyjemnie, gdyby „Górale” mogli, jak równy z równym powalczyć z Legią o finał Pucharu Polski. Ktoś może powiedzieć, że przecież istniała szansa, że zagrają w nim… z Błękitnymi Stargard Szczeciński, więc na Rychlińskiego mogłaby nawet zawitać pucharowa Europa. Ojrzyński musiał jednak kalkulować. Wiedział, jak Legia poważnie traktuje Puchar. Mimo, że ze stolicy do Bielska-Białej droga nie jest najgorsza, drużyna Henninga Berga skorzystała z samolotu. W podstawowej jedenastce wyszedł Tomasz Jodłowiec, który jeszcze w niedzielę bił się z Irlandczykami w ramach eliminacji do EURO 2016. Sam chciałbym lepszego wyniku w kontekście rewanżu przy Łazienkowskiej, bo będę ten mecz komentował. Ale reforma „ESA-37” każdemu trenerowi będącego w sytuacji Leszka Ojrzyńskiego dałaby dużo do myślenia. Uatrakcyjnia ona ligę dla polskiego kibica, niestety ma gorszy wpływ na inne kwestie.

Czy odpadnięcie z Legią po bardziej zaciętych bojach kosztem ryzyka wypadnięcia poza pierwszą ligową ósemkę byłoby dobre dla Podbeskidzia? Od razu wpłynęłoby to na ocenę całego zespołu, a przede wszystkim „warsztatu” trenera. Trzeba było dokonać jakiegoś wyboru. Ojrzyński w tym wyjątkowo trudnym czasie postawił na ligę. Bo wie, że to z niej będzie się go na koniec sezonu rozliczać.