SportoweBeskidy.pl: Twoje wrażenia po mistrzostwach z perspektywy spikera?
Mateusz Stwora:
Bardzo pozytywne! Pracowaliśmy w 3-osobowym zespole, podobnie, jak podczas meczów ligowych. Ale tutaj podobieństwo się kończy (śmiech). Wszystkie komunikaty mieliśmy opracowane, bez możliwości większej ingerencji, meczowy scenariusz jest bardzo dokładny i precyzyjnie określony. Jest czas na komunikaty, reklamy, zapowiedzi, ale wszystko według dokładnego schematu. Nad realizacją scenariusza czuwał Marek Bartoszek z Puszczy Niepołomice, notabene spiker, za dźwięk odpowiadał Krzysiek Worek, z którym pracuję też podczas meczów ligowych. Ale nawet wszystkie utwory muzyczne były dokładnie przygotowane przez światową federację. Poza tym, wiele nowych, ciekawych znajomości i doświadczeń.

SportoweBeskidy.pl: Ligowy scenariusz tworzysz zapewne sam, jakie były najważniejsze wytyczne ze strony FIFA?
M.S.:
Przede wszystkim ćwiczyliśmy zawsze przed spotkaniem kilkukrotnie ceremonię rozpoczęcia meczu – wyjście „koła”, flag FIFA i państwowych. Tutaj nie było miejsca na pomyłkę, to musiało „zagrać”. Uczulał nas na to PZPN, słusznie zresztą wskazując, że to niejako najważniejszy moment meczu z perspektywy naszej pracy. Pomyłka przy hymnach z mojej strony przy mikrofonie, czy zły utwór muzyczny, to byłoby coś niewybaczalnego. Ale 8 razy podołaliśmy zadaniu. Być może niektórzy zwrócili uwagę na osobę w szarym garniturze przy ławkach rezerwowych, która ruchem ręką dawała nam sygnał do rozpoczęcia. To szef zespołu ds. infotainment z ramienia FIFA, który informował nas o gotowości. Ustaliliśmy ten sygnał indywidualnie, bo dźwięk radiowy nie zawsze jest idealny. Trzy pary oczu pracowały intensywnie, nie mogliśmy tego przeoczyć (śmiech).

SportoweBeskidy.pl: Na twoim profilu na Facebooku – Konferansjer Mateusz Stwora – można było dostrzec mnóstwo monitorów w waszym pomieszczeniu...
M.S.:
Chciałbym, żeby takie udogodnienia były podczas meczów ligowych (śmiech). Wszystkich ekranów mieliśmy chyba 10 – dostęp do internetu, te związane z muzyką i wreszcie powtórki, czy podgląd VAR-u. Nie każdy wie, ale stadionowy telebim „pilnowany” był właśnie przez Marka. Zgodnie z wytycznymi kibice na stadionie nie mogli widzieć powtórek spornych sytuacji i wówczas, kiedy sędzia przerywał grę gwizdkiem, „blokowaliśmy” ekran. Ustaliliśmy wspólną komunikację, jak tylko był gwizdek, pojawiał się z mojej strony komunikat do chłopaków: faul. Ale i bez tego Marek „czuł” grę przy ekranie. Sporo emocji wzbudziły na pewno sytuacje związane z VAR-em, komunikaty pojawiające się na telebimie pochodziły właśnie od nas. Przydatnym bardzo były informacje potwierdzane właśnie na naszych ekranach, np. kto strzelił bramkę, czy został ukarany żółtą kartką. Dopiero wtedy mogliśmy informować publiczność o zaistniałym fakcie.

SportoweBeskidy.pl: VAR w Bielsku-Białej istotnie był wykorzystywany.
M.S.:
Fajne emocje wiążą się z wideoweryfikacją, przynajmniej z mojej perspektywy. Kibice na stadionie czekali na werdykt, my mieliśmy tę możliwość, że niejako ocenialiśmy z arbitrem. Na ekranach widzieliśmy powtórki, na bazie których sędzia podejmował decyzję. Trochę żałuję, że sporo czasu potrzebnych było arbitrom na decyzję podczas meczu Portugalii z Argentyną, przy drugiej bramce. Po blisko 3 minutach emocje nieco opadły, krzyknięty przeze mnie „gol” nie miał już zapewne takiego odbioru, jak byłoby to zaraz po samej bramce.

SportoweBeskidy.pl: No właśnie, dlaczego nie było z waszej strony błyskawicznej reakcji zaraz po bramce?
M.S.:
Stosowaliśmy zasadę czekaj, obserwuj, działaj, czyli zgodnie z wytycznymi. Kilka razy wytrzymaliśmy ciśnienie, bo nie zagraliśmy „gol jingla” po bramce ze spalonego, czy tak, jak w przypadku Portugalii i Argentyny, gdzie od razu arbiter podniósł rękę i zaczął sprawdzać. Cieszę się, bo z perspektywy naszego zespołu po prostu byliśmy w grze, „czuliśmy” boisko.  Widzieliśmy, co robią arbitrzy. Kiedyś zresztą sam bawiłem się trochę w sędziowanie, więc wiem, że jeśli sędzia uznaje bramkę to główny wskazuje na środek, a boczny arbiter rusza energicznie w kierunku środka boiska. Na tej podstawie wyłapaliśmy bodajże 2 spalone, choć szybka radość zespołów wskazywałaby, że należy zagrać muzykę „pod gola” i poinformować o tym kibiców. Gdybyśmy patrzyli tylko na piłkarzy, pewnie popełnilibyśmy błąd.

SportoweBeskidy.pl: Bielsko-Biała według ciebie podołało organizacyjnie?
M.S.:
Byłem częścią całego zespołu, więc moja opinia może być subiektywna. Ale uważam, że nasze miasto poradziło sobie świetnie. Przy mistrzostwach na samym stadionie – według mojej wiedzy – pracowało kilkaset osób – wolontariuszy, pracowników z ramienia PZPN, FIFA, BBOSiR i Urzędu Miejskiego. Mieliśmy gości z różnych zakątków świata, którzy pozytywnie oceniali naszą pracę. Nam przyglądał się np. mój imiennik ze Szkocji, który wizytował też inne stadiony w Polsce. Przede wszystkim jednak na każdym kroku zauważalne były zaangażowanie i życzliwość. To dwie cechy, których nie można odmówić nikomu z pracujących przy mistrzostwach, a dające właściwy efekt końcowy.

SportoweBeskidy.pl: A atmosfera na trybunach?
M.S.:
Była świetna, mieszkańcy regionu i goście z całego świata. To na pewno inny format, niż mecze ligowe. Wiele osób po raz pierwszy zobaczyło, że stadion może być miejscem w pełni kulturalnym, a widowisko na najwyższym poziomie. Szczególne – także ze względu na liczbę widzów i atmosferę, były według mnie 4 spotkania – 2 grupowe (Portugalia-Argentyna, RPA-Portugalia) i 2 w fazie pucharowej (Mali-Argentyna, Senegal-Korea). Dawka emocji w tych dwóch ostatnich była wręcz niewyobrażalna, za to świat kocha futbol. A w Bielsku-Białej można było się w nim zakochać na nowo.

SportoweBeskidy.pl: Czekamy więc na następny turniej?
M.S.:
Byłoby świetnie. Myślę, że Bielsko-Biała pokazało, że zasługuje na imprezy tego formatu.