Trener Krzysztof Brede zastosował stare, trenerskie porzekadło "zwycięskiego składu się nie zmienia". Owszem, starcie ze Stomilem Olsztyn przełamało serię meczów bez zwycięstwa, tak w grze Górali w tamtym spotkaniu ciężko było o "fajerwerki". Mimo to szkoleniowiec zaufał zawodnikom, którzy w miniony weekend wyszli w podstawowej "11" i, posługując się innym powiedzeniem, "wyszedł jak Zabłocki na mydle". 

Pierwsze trzy kwadranse meczu z GKS-em był senne, aby nie powiedzieć nudne. Dobrą sytuację bielszczanie wypracowali sobie w 14. minucie, gdy Łukasz Sierpina dośrodkowaniem szukał Bartosza Jarocha, lecz jego strzał głową obronił golkiper gospodarzy. Optyczna przewaga należała do Podbeskidzia, to oni wymieniali sporo podań w środkowej strefie boiska, choć nie wynikało z tego za wiele. Po 30. minutach gry spotkanie zaczęło być już bardziej wyrównane. Bełchatowianie dość nieśmiało jednak szukali zagrożenia pod bramką Górali i do końca premierowej odsłony spotkania nie zobaczyliśmy goli, co też nikogo za bardzo dziwić nie może.

Znacznie więcej emocji było po przerwie, choć emocji nie można mylić z jakością. W 78. minucie bliski szczęścia był Aleksander Komor jednak piłka po jego strzale ostemplowała poprzeczkę. To co się nie udało bielszczanom, powiodło się GKS-owi. Krzysztof Wołkowicz zaskoczył Martina Polacka pięknym uderzeniem zza pola karnego.

Mecz nieuchronnie zbliżał się ku końcowi i wydawało się, iż spotkanie zakończy się wstydliwą porażką Podbeskidzia. W ostatnich sekundach spotkania do wyrównania doprowadził jednak Kornel Osyra. Defensor Podbeskidzia przytomnie odnalazł się w zamieszaniu pod bramką GKS-u, które wynikło po dośrodkowaniu z rzutu wolnego.