Festiwalem niewykorzystanych okazji był dzisiejszy mecz w Łękawicy. Dziwić to jednak może, wszak padło aż 11 bramek. Siedem z nich strzelił Góral, cztery Orzeł, który zaliczył mocną "końcówkę". Ale od początku.

- Wyglądało to dziś festynowo. Wynik sam na to wskazuje. Na ten mecz kadrowo nie byliśmy optymalni. Obowiązki zawodowe zatrzymały Artura Michulca oraz Sebastiana Klimka, natomiast Mateusz Biegun leczy kontuzje. To się odbiło - skomentował nam po spotkaniu Seweryn Kosiec, trener Górala, który potyczkę z Orłem rozpoczął świetnie. Już w 5. minucie Marcin Osmałek po dośrodkowaniu z rzutu rożnego głową pokonał Piotra Prochownika. Minęło 30. minut i było już... 0:6. Gole kolejno zdobywali Grzegorz Szymoński, Grzegorz Jodłowiec, Szymoński, Patryk Semik i Maciej Łącki. Co ciekawe, wszystkie te "fanty" padały w bliźniaczy sposób - po sytuacjach sam na sam z bramkarzem. 

Po zmianie stron przebudzili się gospodarze. Spora zasługa w tym Roberta Mrózka, który na murawie zameldował się po przerwie. W 50. minucie gola na 1:6 zdobył Adrian Lejawa, niebawem "dwupaka" skompletował wcześniej wspomniany Mrózek. Były snajper Koszarawy Żywiec wpierw wykorzystał okazję jeden na jeden, następnie przymierzył z rzutu karnego, który został podyktowany po faulu na nim. W 86. minucie Marcin Pośpiech sprawił, że Adrian Gołek tego dnia piłkę z siatki wyciągał po raz czwarty - ostatni. 

Protokół meczowy poniżej.