Mówią, że leżącego się nie kopie. Owszem, czasem może nawet lepiej niewygodną prawdę pominąć. Ale nie da się uciec od faktu. Nasz siatkarski BBTS znów jest na dnie. Przykre to. Nie mam żadnej satysfakcji, że zatonięcie statku z tą załogą na pokładzie przewidziałem kilka miesięcy temu. Choć miałem też cichą nadzieję, że wszystko będzie jednak inaczej...

MN felieton „Dobrze, że to Gruszka przeforsował ostatecznie swoją wizję w kontekście budowy kadry drużyny, bo ta budzi nadzieję” – pisałem jeszcze w sierpniu, gdy władze klubu potwierdziły przejęcie sterów nad zespołem przez wybitnego reprezentanta Polski. Ferens, Polański, Dębiec, Pilarz – to rzeczywiście wyglądało „na papierze” nie najgorzej. Ba, przyrównując do sezonu wcześniejszego, kiedy BBTS był w Plus Lidze beniaminkiem, to jak rozlatujący się Fiat 126p, postawiony obok całkiem niezłej klasy Mercedesa. Tyle, że szybko pojawiły się symptomy niepokojące. Już początkiem listopada oczywistym było, że ta „fura” daleko nie zajedzie. Paliwa zatankowano jednak zbyt mało, w dodatku wybrano zły gatunek.

„Co jednak martwi najbardziej? Brak perspektyw tak zbudowanego zespołu. Bo BBTS nie ma nic w zanadrzu. Sama walka i zaangażowanie nie wystarczą. Piotr Gruszka też nie jest cudotwórcą” – to również z jednego z moich wcześniejszych komentarzy...

Piotr Gruszka. Siatkarz, co by nie mówić – wybitny w historii polskiej siatkówki. Tu w Bielsku-Białej rozpoczął trenerską karierę. Wiedział doskonale, że będzie ciężko, ale... nie aż tak. Ponoć zbudował skład wedle własnej koncepcji. Rzecz jasna – na miarę możliwości finansowych klubu. Ale kilku ludzi zawiodło. I to bardzo. Po sezonie sam trener wziął na siebie odpowiedzialność za kiepskie wyniki drużyny. Czy słusznie? Cóż, Gruszka sobie poradzi. Nie oszukujmy się – BBTS nie jest mu potrzebny do szczęścia w dalszej drodze. Żałuję, że w Bielsku-Białej nie zwyciężyła rozważana przed sezonem koncepcja Piotra Gruszki w roli dyrektora sportowego klubu. Gruszka-trener? Nie mam nic przeciwko. Ale na pewno nie w tym zespole z mijającego sezonu, gdzie potrzebna była przede wszystkim ciężka „harówa”. A tej nie było. Wystarczy spojrzeć na wyniki.

Znam co najmniej kilku trenerów, którzy jasno mówili przed sezonem, że tej kapeli nie pociągnie ani Grzegorz Pilarz, ani Jose Luis Gonzalez. Mieli rację. Ten pierwszy wrócił pod Klimczok na siatkarską emeryturę. Do drużyny, sowicie wynagradzany rozgrywający, wybrany na jej kapitana, nie wniósł nic pożytecznego. A kontrakt ma jeszcze na jeden sezon... „Pepe”? Liderem zespołu był może w dwóch, trzech meczach. Skromnie coś, jak na reprezentanta Argentyny.

No i ta frekwencja. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego kibiców na meczach BBTS-u w hali pod Dębowcem było tak mało. Trybuny zapełniły się tylko raz. Gdy do Bielska-Białej przyjechała Skra Bełchatów. Byłem w szoku, kiedy nadmiernego zainteresowania nie wzbudził przyjazd kilku mistrzów świata w barwach Asseco Resovii. Ceny wygórowane na pewno nie były, więc? Raz, że bielscy siatkarze swoimi „popisami” nie pomagali, dwa – klub zrobił niewiele, by kibiców jakkolwiek zmobilizować (czyt. poinformować). Kilkanaście niewidocznych plakatów? Litości.

Dopiero co rozpoczął się miesiąc marzec. Siatkarze zagrają jeszcze dwa mecze o miejsca 13-14. Tymczasem do czerwca trzeba im płacić. Marzec, kwiecień, maj, czerwiec. Bite cztery miesiące! To ogromny problem dla klubu i miasta. W ogóle nie dziwię się niezadowoleniu środowiska miejskiego z tego powodu. Ale czy zamiast nie pobierać kolejnej bolesnej nauczki, nie warto było posłuchać cennych wskazówek latem? Budzimy się z ręką w nocniku. A jeśli zarządzanie i podejście nie zmieni się, to niebawem znikniemy z siatkarskiej mapy Polski.

Nie chodzi w tym wszystkim o to, żeby bić, jak w bęben bez opamiętania. Najłatwiej powiedzieć – winny jest Piotr Gruszka. Byłaby to jednak niedorzeczność, banalne uproszczenie i niesprawiedliwość. Tak – to trener odpowiada w pierwszej kolejności za wyniki. Te go nie bronią. Ale za chwilę się okaże, że przyjdzie ktoś inny i też będzie zły. Jeśli mamy być świadkami takich kompromitacji, jak w meczu z Będzinem to lepiej dajmy sobie spokój zawczasu. I oszczędźmy przedsezonowych nadziei i niepotrzebnych nerwów w trakcie.

Marcin Nikiel Redaktor Naczelny Portalu SportoweBeskidy.pl