NA POCZĄTKU BYŁ CHAOS…
Trzeci mecz w tym roku Podbeskidzia i trzecia zmiana na pozycji napastnika. Z Widzewem zaczął Charles Nwaogu, w Białymstoku Mateusz Stąporski, w poniedziałek ten, który ze względu na wirus oka na debiut czekał dość długo. Czech Jan Blażek, w którym z nadzieją widzi się kogoś, kto będzie „nowym Demjanem”.
Z głębszą oceną trzykrotnego reprezentanta Czech trzeba się będzie jeszcze wstrzymać. Przecież na większą liczbę bramek Roberta Demjana też wszyscy w Bielsku-Białej trochę czekali. I nie od razu walczył on o tytuł króla strzelców. Po Blażku widać jednak dość długą przerwę. Fizycznie nie zachwycił. Nie pomęczył stoperów, nie powalczył o piłkę, ta też nie bardzo się go słuchała, częściej odskakiwała i rzadko trafiała do kolegów. Jeden dobry technicznie strzał. I to wszystko. Spodziewałem się więcej. Także po Fabianie Paweli, który miał stworzyć z Czechem tak udany „związek”, jak ten z wiosny „Pawelki” z Demjanem. Początki bywają jednak trudne. Obaj nie byli w stanie wyprodukować za wiele. Charles Nwaogu, który tym razem o dziwo nie zmieścił się nawet w „18”, w dwóch pierwszych występach na pewno nie był od Czecha gorszy.
Z ustawieniem Blażek/Pawela Ojrzyński wytrzymał godzinę. Nie była to para gwarantująca zdobycie gola. Na dwa kwadranse zobaczyliśmy więc kolejny nowy zestaw w przodzie: Dariusza Kołodzieja i Krzysztofa Chrapka, ten drugi w tym roku dostał szansę po raz pierwszy. I obaj stworzyli więcej zagrożenia niż dwójka, która zaczęła to spotkanie. Konia z rzędem temu, kto wytypuje pozycję „9” i „10” na Gliwice. Blażek jednak powinien dostać kolejną szansę, skoro miał być u trenera pierwszym wyborem. Chyba, że ktoś źle ocenił jego możliwości, „Kołek” pewnie zostanie jokerem. Znów miał przecież piłkę meczową na nodze. Chrapek zresztą też.
Na początku meczu był chaos. „Górale” przez pierwsze dwa kwadranse dali się Pogoni wyszaleć, choć po prawdzie gra gości wiele z szaleństwem wspólnego nie miała. Podbeskidzie po przechwycie nie potrafiło utrzymać piłki w trzech celnych podaniach. Nawet stałe fragmenty Macieja Iwańskiego były tego dnia, jakby w strój z „siódemką” przebrał się ktoś inny. Nóżka „Ajwena” – stosując terminologię kolarską – nie podawała jak zwykle. Ale strzał w drugiej połowie był już w jego stylu. Ponownie trzeba było głównie liczyć na rajdy i szybkość Piotra Malinowskiego.
W końcówce mecz złapał swoją dramaturgię ale… „ekstraklasa” z pewnością to nie była. To zresztą także wina Pogoni. „Portowcy” już tak mają. Komentowałem ich dwa mecze z rzędu jesienią. Najpierw „zabawili” się z Piastem strzelając im cztery gole przez 45 minut, a kilka dni później w katastrofalnym stylu przegrali na Widzewie.
No właśnie, Piast… Za tydzień mecz w Gliwicach, który urasta do jednego z najważniejszych spotkań końcówki rundy zasadniczej. Śląsk Wrocław i Zagłębie Lubin w ten weekend „odjechały” w tabeli, bo wygrały swoje mecze. Trzeba więc szukać kogoś, kogo można będzie zepchnąć do strefy spadkowej. Do sobotniego rywala – jak i Korony – Podbeskidzie traci sześć punktów. W niedzielę nie można sobie pozwolić na to, by dystans się powiększył.