– Przegraliśmy w bardzo dużym stopniu ze swojej winy. Przeciwnik ewidentnie „żył” z naszych strat, szybko przechodził do ataku z fazy przejściowej, z czym kompletnie sobie nie poradziliśmy, a następnie finalizował te wypady. Trzeba przyznać, że na małym i specyficznym boisku ten mecz nam się wyjątkowo nie układał – tak konfrontację w Tychach analizuje szkoleniowiec Tempa Michał Pszczółka.

Goście pierwszą stratę ponieśli w 10. minucie, kiedy to Natan Dzięgielewski po dobrej akcji swojego zespołu wykorzystał błąd strzegącego bramki Wojciecha Maciejowskiego. Ale puńcowianie stopniowo się rozkręcali, by w 39. minucie wyrównać. Z rzutu rożnego perfekcyjnie dośrodkował Damian Szczęsny, a Maciej Rucki głową przywrócił ekipie z Puńcowa wiarę w uzyskanie dobrego dla siebie rozstrzygnięcia. Co jednak znamienne, nastrój taki nie trwał długo, bo... raptem 120. sekund, gdy tyska „dwójka” odzyskała nikłe prowadzenie celną główką Dzięgielewskiego.

Start rewanżowej połowy nie zwiastował tego, że beniaminek powróci z wyjazdu z obfitym bagażem goli. Zanim gospodarze rozstrzelali się od 73. minuty, piłkarze Tempa mogli znaleźć się w o wiele korzystniejszym położeniu, m.in. w sytuacji sam na sam po wejściu w pole karne z bocznego sektora nad bramką uderzył Szczęsny. Kiedy we wspomnianym już momencie spotkania Dzięgielewski skompletował hat-tricka, przyjezdni mogli jedynie zagrać va-banque, a to przysporzyło rezerwom GKS-u kolejnych łupów.