– To był bardzo otwarty mecz, w którym wynik mógł potoczyć się po myśli obu stron – mówi na wstępie Kamil Zoń, grający trener Soły, której w premierowych 45. minutach przydarzały się błędy, a jeden był na tyle znaczący, że zespół z nizin tabeli „okręgówki” w 43. minucie objął prowadzenie.

– Bramka stracona do szatni trochę nas przebudziła – kontynuuje szkoleniowiec beniaminka, a potwierdzeniem jego słów wyrównanie, a niebawem przejęcie nikłej przewagi przez kobierniczan. W 55. minucie K. Zoniowi idealną asystę zaliczył przedzierający się wcześniej skrzydłem Bartłomiej Kobiela, zaś po godzinie Soła fetowała po golu, którego określenie mianem kuriozalnego nie jest ani trochę na wyrost. Michał Żurek wykonał pressing na golkiperze LKS-u, który chciał grę wznowić wykopem, lecz zamiast piłkę wyekspediować poślizgnął się. Nie był to bynajmniej koniec emocji, bo na kwadrans przed końcem ambitne dążenia miejscowych przyniosły skutek w postaci wyrównania. Zanosił się wówczas na niechybny podział łupów – rezultat mało satysfakcjonujący z perspektywy wyżej notowanej drużyny z Kobiernic...

O wygranej przesądziła ostatnia akcja spotkania, a w niej prostopadłe podanie Michała Osierdy do Jakuba Kunickiego, który emocjonujące widowisko zakończył w najlepszy możliwy sposób.