Piłka bywa przewrotna. Podbeskidzie przekonało się o tym nie po raz pierwszy w tym sezonie. W Kielcach trzy punkty były na wyciągnięcie ręki. A remis był nawet „w ogródku i witał się z gąską”...

iwanow_big Historyczne, pierwsze gole na poziomie Ekstraklasy strzelili Dariusz Łatka i Mateusz Stąporski. A jednak zespół wrócił do Bielska-Białej „na tarczy”, choć przecież trenerowi Leszkowi Ojrzyńskiemu tak bardzo zależało na wygranej na „starych śmieciach”, gdzie jeszcze latem pożegnano się z nim wcale nie ze względu na słaby start do rundy jesiennej. I gdzie – tak czytam między wierszami przeprowadzonych z nim wywiadów – pewnie chciałby wrócić. Może nawet po wykonanej misji utrzymania „Górali” w elicie, co w mojej opinii – podtrzymuję tu zdanie sprzed tygodnia – jest już zrealizowane, choć oczywiście jeszcze nie „matematycznie”.

Jego następca Juan Jose Rojo Martin „Pacheta” wygrał jednak z nim oba mecze w Kielcach (jesienią 2:1), a zatem w tym sensie karty przetargowe ma lepsze. Ale nowe władze Korony nie podjęły jeszcze decyzji, czy zatrzymać Hiszpana w Świętokrzyskiem. Co do ewentualnego powrotu „Ojrzy” też zdania są podzielone. Co prawda na Ściegiennego nie ma już ani dyrektora sportowego Andrzeja Kobylańskiego, ani prezesa Tadeusza Chojnowskiego, którzy wręczali mu dymisję, ale według mojej wiedzy obecny opiekun „Górali” – na tę chwilę – nie jest wcale numerem jeden na liście, albo ta po prostu na razie jeszcze nie istnieje. Więcej powinniśmy wiedzieć w ciągu najbliższych kilku, kilkunastu dni. Będziemy trzymać rękę na pulsie.

Pierwsze pół godziny niedzielnego meczu w Kielcach było w wykonaniu „Górali” fantastyczne. Wysoki, agresywny pressing, sporo odbiorów, przechwytów, dobrego podejścia pod przeciwnika, który gubił się oddając piłkę lub wybijając ją na auty. Bramka Łatki znów była efektem dobrego wrzutu z autu – pod nieobecność Marka Sokołowskiego „granat” w pole karne rzucał Damian Chmiel. Gol wyglądał trochę zabawnie, bo po interwencji bramkarza Korony „Łata” chciał przyjąć piłkę, ale ta mu uciekła i… wpadła do siatki. I był to jedyny pozytyw ustawienia żelaznego defensywnego pomocnika na „dziesiątce”. Antona Slobody szkoda, by grał głębiej, bo po późniejszych przesunięciach w zespole znów pokazał, jak dużo może dać będąc wyżej.

Po przerwie Ojrzyński zareagował „ofensywnie”. Chciał wygrać mecz, więc za Łatkę wprowadził Mateusza Stąporskiego, który przecież jest wypożyczony z Korony i też miał coś do udowodnienia tym, którzy w Kielcach go już nie chcieli – do zespołu zimą 2013 roku ściągał go... Ojrzyński. To był świetny ruch piłkarsko-psychologiczny. „Stąpor” zdobył przecież swą pierwszą w Ekstraklasie bramkę, a trzeba zaznaczyć, że w meczowej kadrze zjawił się po dość długiej, bo trwającej od meczu z Cracovią przerwie. W osiemnastce nie było go zatem od pięciu kolejek! Żeby było ciekawiej, ten boczny pomocnik znów wystąpił w ataku, a to oznacza, że w Podbeskidziu nie zagrał dotychczas żadnego meczu na swojej nominalnej pozycji.

Żałować można tylko, że zespół po golu na 2:1 zapomniał, że to nie koniec. A po czerwonej kartce dla Radka Dejmka zamiast grać to samo, co na początku i dobić przeciwnika, zaprosił go na swoją połowę. Przepuszczenie piłki przez uchylenie głowy (!) Błażeja Telichowskiego, co otworzyło drogę do bramki Jackowi Kiełbowi, a szczególnie brak „pokrycia” Pavola Stano przy rzucie wolnym (przez Bartłomieja Koniecznego?) musiały Ojrzyńskiego bardzo zaboleć. Tym bardziej, że to właśnie on będąc w Koronie nauczył Słowaka zachowania w szesnastce rywali – Stano bywał za jego czasów w Kielcach nawet środkowym napastnikiem. Drużyna na jego zachowanie w polu karnym na pewno była dobrze przygotowana. Ale odprawa to jedno, a boiskowe życie pisze czasem najbardziej kuriozalne scenariusze.