SportoweBeskidy.pl: Gdyby informacja o zakończeniu współpracy z trenerem Tomaszem Matuszkiem w Hażlachu pojawiła się 1 kwietnia, to żart uznalibyśmy za całkiem wyszukany. Ale w słoneczną, świąteczną, piłkarską „majówkę”? Tuż po przekonująco wygranym 4:1 meczu domowym z Sołą Rajcza? O co chodzi?

Tomasz Matuszek:
Nie chciałbym w tej rozmowie koncentrować się na samym fakcie rozstania z klubem. Doszło do tego w zgodzie i z klasą, z jaką powinno to nastąpić. Rozwijanie wątku i jego wnikliwa analiza nic nie zmieni. Moje podejście jest takie, że palić mostów za sobą nie ma co. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, a los trenera już taki, że z mniejszą lub większą częstotliwością, ale w końcu staje przed koniecznością odejścia z jakiegoś miejsca. Z Iskrzyczyna też odchodziłem, co nie przeszkodziło mi później wrócić do klubu, bo obie strony się szanowały i potrafiły swoje potrzeby w danym momencie zrozumieć.

SportoweBeskidy.pl: Rzeczywiście panuje zaskakująca zgodność, bo prezes klubu także temat zmiany na trenerskim stołku szybko uciął w toku trwającego sezonu. Po nim dowiemy się czegoś więcej?

T.M.:
Ode mnie na pewno nie. Ten temat uważam za zamknięty. Był to udany okres i trzeba iść dalej.

SportoweBeskidy.pl: Victoria ma aktualnie dorobek punktowy adekwatny do potencjału i pełnionej w tym sezonie roli beniaminka?

T.M.:
Dokładnie tak uważam, co nie znaczy, że nie mogło być nawet lepiej. Najważniejsza rzecz do podkreślenia i za co chciałbym podziękować zawodnikom, to straszne „serducho”, które w każdym meczu zostawiali ma boisku. Mogliśmy przegrać, być słabsi od przeciwnika, ale dawaliśmy wszystko od siebie, co mieliśmy. Zresztą z różnych obiektywnych źródeł można było usłyszeć, że jesteśmy drużyną walczącą „na maksa”. To mega na plus.

SportoweBeskidy.pl: A minusy w aspekcie czysto sportowym?

T.M.:
Gdyby nie 2 ostatnie mecze rozegrane jesienią, to określiłbym poprzednią rundę jako bardzo udane zameldowanie się w „okręgówce”. Zawsze jednak beniaminek jakieś frycowe płaci. Najpierw prowadzenie 2:0 do przerwy z Góralem Istebna i kilka zmarnowanych szans, aby mecz rozstrzygnąć. W drugiej połowie stroną przeważającą był przeciwnik, ale powinniśmy bezapelacyjnie to spotkanie wygrać. No i ten nieszczęsny mecz w Zebrzydowicach, który rzutował później na wstęp rundy wiosennej. Mielibyśmy na koncie 5 punktów więcej i byłoby to super przed meczami rewanżowymi. Okoliczność czerwonych kartek sprawiła, że 3 pierwsze spotkania na wiosnę przyszło nam grać w składzie dalekim od optymalnego, a jak wiadomo na tym poziomie pewnych zawodników ciężko zastąpić. Ten gorszy start pod względem wyników był w głównej mierze pokłosiem absencji. Żałuję, że tak się to poukładało. A mimo to np. z Wisłą Strumień mogło skończyć się inaczej, także z rywalem z Radziechów w doliczonym czasie mieliśmy szansę, aby sięgnąć po zwycięstwo, choć wcześniej na to się nie zapowiadało w trakcie gry. Więc to zadowolenie z wyników przeplata się z oceną, że mogło być ich więcej przy odrobinie szczęścia.

SportoweBeskidy.pl: Pod wodzą nowego trenera, skądinąd pana asystenta w ostatnim czasie, Victoria sobie poradzi w dalszej części sezonu? Wyjazd do Żywca niczego wielkiego nie przyniósł.

T.M.:
Poradzi sobie, jestem dobrej myśli. Łatwiej będzie też pod kątem terminarza, bo zbliżają się mecze z drużynami jak najbardziej w zasięgu, z którymi tak grając, jak ostatnio powinno być dobrze. Jeśli do tego wrócą wszyscy zawodnicy do składu, co było widać choćby w meczu z Sołą Rajcza, to regularne wygrywanie jest możliwe. Tego Victorii życzę. Będę się temu przyglądał, przynajmniej do końca czerwca odpoczywając od seniorskiej piłki.

SportoweBeskidy.pl: Czegoś wam w obecnym sezonie zabrakło, aby odegrać jeszcze bardziej znaczącą rolę? Może coś należałoby zmienić, gdyby dało się czas cofnąć?

T.M.:
Nie zmieniłbym niczego. Naszym mankamentem było niewątpliwie to, że prowadząc grę i mając przewagę na boisku nie potrafiliśmy przeciwnika dobić. Pamiętajmy, że Victoria jest na tym szczeblu beniaminkiem. Jeszcze kilka lat temu spotkania z GKS-em Radziechowy czy Beskidem Skoczów przyniosłyby pewnie sromotne „lanie”. Teraz to mecze równorzędne, po których niczego nie trzeba się wstydzić.

SportoweBeskidy.pl: Wy poradziliście sobie w lidze okręgowej całkiem nieźle, ale już drugi beniaminek LKS Goleszów zupełnie. Czy zespoły wchodzące ze szczebla a-klasowego są więc na awans faktycznie gotowe?

T.M.:
Przede wszystkim nie można się kadrowo osłabić, a tak było w Goleszowie, w klubie mi też bliskim, bo też drużynę tam trenowałem. Mało tego – potrzebne są wzmocnienia. To więc zasadnicza różnica. W Hażlachu jest atmosfera na piłkę, fajny klimat, a organizacyjnie klub dzięki ciężkiej pracy zarządu idzie do przodu. „Dwójka” Victorii puka do bram A-klas i pewnie grając w niej zameldowałaby się gdzieś w środku stawki. To w ogóle ewenement, żeby w dzisiejszych czasach wszechobecnych problemów z kompletowaniem składów, mieć około 40 ludzi do grania.