Wynik korzystny dla futbolistów przyjezdnej Zet-ki uznać należy za zaskakujący. Choćby dlatego, że... – Śmiem twierdzić, że zagraliśmy najlepsze 45. minut w tym sezonie. Stwarzaliśmy sobie sporo sytuacji, a przeciwnika praktycznie nie dopuszczaliśmy w okolice naszego pola karnego. Wyglądało to bardzo obiecująco – opowiada trener bestwinian Sebastian Gruszfeld. Na potwierdzenie niniejszych słów wspomnieć trzeba o okazjach strzeleckich gospodarzy. Te najbardziej klarowne to strzał Dawida Gleindka i poprawka Wojciecha Wilczka, które zgodnie bronił golkiper tyszan, czy też doskonała pozycja Wilczka na 18. metrze i kluczowe niestety niedokładne zagranie do Gleindka.
 


Swojej przewagi ekipa z Bestwiny nie potrafiła udokumentować, a jakby tego było mało poniosła kosztowną stratę. Bramkarz Adrian Sładczyk wdał się w „kiwkę” z Olafem Augustyniakiem, ostatecznie nabił go, a piłka powędrowała wprost do siatki. – To był kuriozalny gol i wyraźnie spadły po nim morale w naszym zespole. Na drugą połowę nie wyszliśmy nastawieni tak, jak powinniśmy – dodaje Gruszfeld.

Efektem braku koncentracji była seria pomyłek i trafienie Mateusza Zamojdy z 55. minuty, które na dobrą sprawę kwestię wygranej zamknęło. Do końca regulaminowego czasu gry gospodarze nie znaleźli sposobu, aby „świątyni” Zet-ki poważniej zagrozić. Jako wyjątek odnotować można uderzenie Gleindka z bliskiej odległości tylko w boczną siatkę.