Oczekiwania, jakie w miejscowych szeregach przed starciem były obecne, nie spotkały się z rzeczywistością. Znacznie więcej do powiedzenia mieli goście znad Olzy, którzy zwłaszcza przed przerwą spotkania atakowali z rozmachem. W okresie 2 kwadransów inicjujących mecz bliski zaskoczenia defensywy LKS-u był Ireneusz Jeleń, ale z lobem snajpera poradził sobie Marcin Nawrocki. Groźnie zapowiadały się także szarże Patryka Skakuja Jakuba Jelenia, które nie miały odpowiedniej finalizacji. I wreszcie nadeszła 34. minuta. I. Jeleń dograł do swojego syna, który dobrej szansy tym razem nie zmarnował. Zanim nastąpiła przerwa w grze dystans między rywalami znacznie się zwiększył, w czym największy udział wspomnianego już I. Jelenia. W 43. minucie nie dał szans golkiperowi LKS-u z rzutu karnego, zaordynowanego za faul Radosława Grenia na Skakuju. Za moment gospodarze znów dopuścili się brzemiennej w skutkach pomyłki. Daniel Szwarc wybił futbolówkę wprost pod nogi eks-reprezentanta Polski, który zapewnił Piastowi konkretną przewagę.
 


Bardziej zacięta była druga odsłona. Piłkarze Piasta nie wykazywali takiego entuzjazmu w grze, zaś pogórzanie zwietrzyli szansę, aby cokolwiek jeszcze wskórać. W 61. minucie Mateusz Rucki nie zmarnowała asysty Michała Czakona i z bliska składną akcję zakończył golem honorowym. Do stanu sprzed godziny niemal natychmiast obie ekipy powróciły. Dośrodkowanie na „długi” słupek zamknął Skakuj, a rezultat 4:1 w pełni przyjezdnych satysfakcjonował. I też zdołali dowieźć go do końca, choć zespół „goniący” próbował zmniejszyć rozmiary strat. Chybione główki Grenia i Łukasza Pszczółki czy strzał, jaki z okolic „16” oddał Mateusz Wieja, mogły zmienić bilans bramkowych łupów.

Gospodarze żałować mogli, że zupełnie nie po ich myśli przebiegały zdarzenia z premierowej połowy. Z sytuacji z tego okresu rywalizacji odnotować należy choćby główkę Krystiana Stracha z 5. metrów ponad poprzeczką, która mogła zapewnić drużynie z Pogórza prowadzenie. Na poczynania miejscowych wpływ miała również postawa sędziego głównego. – Było kilka takich spięć, gdy nasi zawodnicy byli uderzani bądź kopani bez piłki, na co reagowali nerwowo i oglądali natychmiast żółte kartki. Rywale natomiast karani zupełnie nie byli. Mieliśmy wrażenie, że walczymy z przeciwnikiem, który – to fakt – okazał się lepszy od nas piłkarsko, ale i arbitrem – przyznaje bez ogródek trener Łukasz Strach, którego „szastający” kartkami dla gospodarzy rozjemca także nie raczył oszczędzić.