Sporo piłkarze z Wilkowic zrobili, aby przynajmniej ten aspekt ich dotyczący był optymalny. Już w 9. minucie tyskiego przeciwnika „napoczęli”. Z rzutu rożnego piłkę dorzucił Dominik Kępys, golkiper gospodarzy popełnił duży błąd przy interwencji, na co czyhał przed bramką Dawid Kruczek. Strzelony gol rozochocił podopiecznych Krzysztofa Bąka do jeszcze bardziej zdecydowanych ataków. I te nastąpiły, ale... goście raz za razem doskonałe szanse marnowali. Wiktor Matlak chybił do pustej bramki, kilka dograń Macieja Marca w przewadze liczebnej w kontratakach nie miało dostatecznej precyzji, były także pojedynki sam na sam z golkiper ZET-ki...

– Wychodząc na drugą połowę z przewagą gola byliśmy pełni optymizmu, gdyż dominowaliśmy znacznie bardziej, aniżeli wskazywał na to rezultat – zauważa trener GLKS-u Sferanet.

 


I cóż z tego, że w drugiej części okazji wilkowiczanie powtórnie mieli kilka, m.in. jeszcze przy korzystnym stanie Daniel Kasprzycki wcelował w sobie wiadomy sposób w golkipera rywali. W odstępie niespełna kwadransa niewykorzystane szanse się zemściły. Najpierw uderzenie z dystansu zaskoczyło oślepionego promieniami słońca Richarda Zajaca, a następnie defensywa zespołu z Wilkowic nie przypilnowała krycia w obrębie pola karnego przy centrze z rzutu wolnego. O zmianę rezultatu 2:1 na rzecz tyszan przyjezdni usilnie walczyli do końcowego gwizdka sędziego. Ponownie też wypracowali sobie „setkę”, ale Maciej Wiewióra poszedł w ślady wcześniej pudłujących kolegów.

– To przykre, bo zupełnie nie zasłużyliśmy dziś na taki los. Wróciliśmy bez punktów, zastanawiając się, jak to możliwe, że nie strzeliliśmy przeciwnikowi kilku goli – dopowiada Bąk.