Tyska „dwójka” była jednak zespołem jak najbardziej w zasięgu gospodarzy. Przebieg meczu dobitnie o tym świadczy. Już w 2. minucie piłka mogła znaleźć się w bramce GKS-u, ale Konrad Bukowczan zdecydował się na strzał zamiast dograć do idealnie ustawionego Jakuba Szendzielorza. Dobry wstęp spotkania został wkrótce przypieczętowany zdobyczą. W 8. minucie Drzewiarzowi arbiter przyznał rzut karny po zagraniu ręką w „16”, a takiej okazji Bukowczan nie zaprzepaścił. – Graliśmy dobrze i konsekwentnie, bo przeciwnik nie mógł dojść do głosu – tłumaczy Tomasz Wróbel, szkoleniowiec Drzewiarza.
 


Wzorem poprzednich spotkań z MRKS-em i Decorem cały wysiłek jasieniczan został zaprzepaszczony po wyjściu z szatni. W 50. minucie przyjezdni wyrównali po indywidualnej szarży, co wyraźnie podcięło skrzydła ekipie z Jasienicy. – Mentalnie zareagowaliśmy nie najlepiej, wyglądało to tak, jakbyśmy na dłuższy fragment poddali się – dodaje Wróbel. Gdy poza boiskiem przebywał kontuzjowany kapitan Adrian Pindera tyszanie w 63. minucie sfinalizowali oskrzydlającą akcję i gospodarze znów w tym sezonie znaleźli się w sytuacji trudnej.

Nie można jednak pominąć tego, że nieco wcześniej sami mogli zdobyć bramkę. Strzały Pindery oraz Michała Kralczyńskiego z rzutu wolnego golkiper „dwójki” GKS-u instynktownie parował. W końcowym kwadransie Bartosz Żyła huknął w poprzeczkę, a próba Adriana Szwarca minęła słupek. Cóż więc z tego, że Drzewiarz na co najmniej „oczko” zasłużył, skoro wtórnie gospodarzom czegoś zabrakło... – Ambicji i walki na pewno nie, natomiast za łatwo tracimy gole, co ma na nas bardzo negatywny wpływ – komentuje trener Drzewiarza.