Przed meczem gospodarze mieli pełną świadomość klasy rywala przodującego IV-ligowej stawce, ale i... własnych kłopotów. Z uwagi na kartki w składzie LKS-u brakowało Antoniego Olka, uraz wykluczył z gry Macieja Kosmatego, a obowiązki zawodowe wymusiły absencję Dawida Gleindka.

Efekt składowy niniejszych aspektów? Mógł być tylko jeden. – Kadra na to spotkanie posypała się nam, aczkolwiek wyglądaliśmy na tle rezerw GKS-u bardzo przyzwoicie. Nie panikowaliśmy pod pressingiem, utrzymywaliśmy się przy piłce, ale oczywiście to wybiegana młodzież miała więcej piłkarskich argumentów – komentuje Mateusz Gazda, szkoleniowiec bestwinian.
 



Co najważniejsze, to wynik potyczki. Ten „nie kłamie”, bo faworyt pewnie miejscowych pokonał 3:0. Do gola z 33. minuty tyszanie dołożyli zatem po przerwie 2 sztuki, w tym po wątpliwej „11” w następstwie starcia z udziałem Patryka Wentlanda. Gospodarzy, którzy przegrywając w sobotę ostatecznie zostali zdegradowani do „okręgówki”, zmartwiła również poważna kontuzja kapitana Adriana Miroskiego. A najlepsze szanse, by zaliczyć honorowe trafienie zaprzepaścili Kacper Mielnikiewicz w premierowej odsłonie oraz Kacper Kudyba po pauzie. W obu przypadkach w porę interweniowali defensorzy „dwójki” GKS-u.