Już wstępna faza meczu przyniosła zdumienie, bo dobrze przygotowana do meczu taktycznie drużyna z Wisły sforsowała defensywę faworyta. Stało się to w 7. minucie, kiedy Konrada Krucka pokonał dobijając swój wcześniejszy strzał Dawid Mazurek. Skoczowianie, szczycący się ostatnio wyłącznie meczami wygranymi – w tym efektownie nad GKS-em Radziechowy-Wieprz i Tempem Puńców – wcale do odrabiania straty się nie rzucili. Rozgrywali swoje akcje w ataku pozycyjnym, lecz wolno i bez niezbędnego elementu zaskoczenia. Wszelakie próby ofensywne były przez wiślan rozbijane. Jedynie uderzenie Bartosza Szołtysa bliskie było powodzenia, ale na posterunku instynktowną paradą wykazał się Rafał Jacak.

Druga połowa znów rozpoczęła się sensacyjnie, bo piłkarze WSS „odjechali” rywalowi na 2:0. Jakub Marekwica wykonał precyzyjne dośrodkowanie z rzutu rożnego, a Szymon Płoszaj głową zrobił to, czego wymaga się od rasowego snajpera w obrębie bramki. I dopiero to zdarzenie „uruchomiło” grę Beskidu. – Zostaliśmy zepchnięcie do głębokiej defensywy. Czułem po kościach, że końcowe fragmenty meczu mogą być nerwowe, bo z biegiem czasu traciliśmy siły – podkreśla Patryk Pindel, szkoleniowiec przyjezdnych.

Akcje budowane z coraz większym animuszem przez futbolistów Beskidu zaskakiwały wyraźnie zmęczonych gości, którzy skapitulowali w 73. minucie. Do siatki wcelował Marcin Jaworzyn, wiślanie natomiast mieli sporo uwag do arbitra, który moment wcześniej nie zdecydował się na podyktowanie rzutu wolnego na korzyść wiślańskiej drużyny. Przewaga podopiecznych Bartosza Woźniaka z każdą minutą rosła, a gol wyrównujący „wisiał w powietrzu”. Tego też fani Beskidu się doczekali w 81. minucie, gdy półgórne podanie z prawego skrzydła wykończył Konrad Chrapek. Odwrócenie losów spotkania skoczowianom się powiodło, choć tylko połowicznie, bo z racji trwającej walki o mistrzostwo „okręgówki” wcale nie cieszyli się z ciężko wywalczonego remisu.

Gospodarze zadanie mieli o tyle utrudnione, że w każdej z formacji brakowało w ich szeregach zawodników kluczowych – odpowiednio Cezarego Ferfeckiego, Damiana Szczęsnego oraz Adriana Sikory. – Te absencje okazały się zbyt poważne, abyśmy zagrali na takim poziomie, jak we wcześniejszych meczach – przyznał uczciwie trener Beskidu.

Z kolei zespołowi z Wisły nie przeszkodziły ubytki „w tyłach” w postaci nieobecności Mateusza TomaliArtura Adamczyka. Zawodnicy ich zastępujący stanęli na wysokości zadania. – Cieszymy się z tego, że wywieźliśmy punkt z bardzo trudnego terenu. Dla nas to korzystny i wartościowy wynik, będący nagrodą za pokazania się z fajnej strony – komentuje Pindel, dla którego mecz był tyleż sentymentalnym, co i udanym powrotem do Skoczowa.