Nikomu nie wyszło to na zdrowie
Najpierw krótka reminiscencja. Sobota. Dzwonię do Grzegorza Więzika. Gdy odbiera ciężko zrozumieć dwa pełne zdania. Taki jest hałas. Doping kibiców. Jest na meczu. „Gdzie ty jesteś?” – pytam zdziwiony. „Na BKS-ie” – wykrzykuje do słuchawki…
Pierwsze odczucie: zdziwienie. Ale zahaczające o podziw. Że na trzeciej lidze może być taka atmosfera! Wtedy myślałem nawet, że BKS gra na jakimś innym stadionie. Gdy dowiedziałem się, że korzysta z tego samego, co Podbeskidzie, pomysł fuzji wydawał mi się niezły. Przecież „Góralom” brakuje właśnie tego. Dużej liczby robiących „kocioł” kibiców. Wieczorem jednak zmieniłem zdanie.
Wizyta w bielskim klubie Magnum. Rozmowy z bielskimi kibicami. Już wiem, że o żadnej fuzji nie może być mowy. Za dużo zaszłości. Ucieczek między blokami. I podbitych oczu. Czytelnicy wiedzą, kto kogo gonił. Argumentuję możliwością negocjacji, zawarciem ugody. Ale nie ma na to szans. Rozumiem. Bo choć proporcje odrobinę inne, to tak, jakby łączyć Widzew z ŁKS-em albo Wisłę z Cracovią. Sportowo też nie ma to prawa bytu. Sam byłem naocznym świadkiem stworzenia w Bytomiu futbolowego… „nowotworu”. Polonii-Szombierek… Operacja się nie udała, a pacjent szybko zmarł. „Szombry” są już poza marginesem normalnej piłki, Polonia co prawda grała potem nawet w Ekstraklasie, ale to było nieporozumienie. Podobnie, jak to łączenie. Przypomnę jeszcze Olimpię/Lechię albo Sokoła Pniewy/Tychy. Albo pomysł warszawskiej Polonii w GKS-ie Katowice grającej na Zagłębiu Sosnowiec (sic!).
Nie naginajmy więc rzeczywistości. Niech każdy żyje swoim życiem i pielęgnuje swoją historię i tradycję. Na nowy stadion trzeba przyciągnąć kibiców innym sposobem. Fuzje w polskiej piłce nikomu nie wyszły jeszcze na zdrowie.