Liczne grono szkoleniowców pracujących w beskidzkich klubach pożegnało się w minionym roku ze swoimi posadami. Szczegółowo pisaliśmy o tym przed kilkoma dniami. Czy trenerskie roszady to w istocie przysłowiowy „złoty środek”?

Wuwer rusek Tylko w ostatnich tygodniach na naszych łamach informowaliśmy o trzech trenerskich zmianach na poziomie skoczowskiej A-klasy. Z różnych przyczyn drogi szkoleniowców i władz klubów rozeszły się w Strumieniu, Kończycach Wielkich i Zabłociu. Trenerów zmienia się wciąż nader chętnie i szybko. – Wzorce powinniśmy czerpać w tym aspekcie z Zachodu. Nie ma co wymieniać trenerów, jak rękawiczki, bo często jest tak, że przysłowiowa nowa „miotła” działa na krótko – uważa Zbigniew Janiszewski, który w trakcie ponad 30 lat swojej trenerskiej przygody prowadził 8 drużyn w regionie beskidzkim.

Nasz rozmówca nie ma wątpliwości, że rychłe zmiany trenerów, często podejmowane pod wpływem emocji, nie służą stabilizacji zespołów. – Półtora roku pracy to moim zdaniem minimum, aby ocenić rzetelnie szkoleniowca. Jeśli ktoś szybciej zwalnia trenera to znaczy, że na piłce się nie zna. Tu potrzeba czasu. Zwłaszcza, jeśli mówimy o tak specyficznym poziomie, jak A-klasa, czy liga okręgowa. Bo często trener wcale nie ma tu aż tak dużego wpływu na wyniki – dodaje Janiszewski, były opiekun m.in. piłkarzy Morcinka Kaczyce, Spójni Landek, Piasta Cieszyn, Beskidu Skoczów, a ostatnio a-klasowej ekipy z Kończyc Wielkich.