
Tabela swoje, boisko swoje
Do Spójni Zebrzydowice należało otwarcie i finisz meczu z WSS Wisła. To jednak faworyzowani goście mieli więcej powodów do zadowolenia, gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni.
Raptem kwadrans wystarczył Spójni, by wiślan zaskoczyć. Przed bramkę WSS dośrodkował Tomasz Cedro, do nożyc złożył się Radosław Kalisz, ale ostatecznie piłka spadła pod nogi Pawła Kawika, który nie dał szans Kacprowi Fiedorowi. – Przegrywaliśmy zasłużenie, bo nieszczególnie dobrze radziliśmy sobie na boisku. Przebudziliśmy się dopiero mniej więcej po upływie 30. minut – przyznaje Marcin Michalik, szkoleniowiec faworyta meczu.
Zryw wiślan przyniósł im remontadę przed pauzą. W 43. minucie zebrzydowiczanie nie wybili piłki sprzed własnego pola karnego, goście szybko wznowili grę z autu, a Grzegorz Kopiec popełnił przewinienie wobec Kamila Janika. Z rzutu karnego pewnie uderzył Paweł Leśniewicz. W czasie doliczonym Daniel Bujok przeprowadził indywidualną akcję z bramkowym zyskiem, co wyraźnie dodało zespołowi z Wisły skrzydeł. W 51. minucie zawodnicy WSS wyszli z wzorcową kontrą po kornerze Spójni, Bujok „zacentrował” na głowę Janika, który zaskoczył Miłosza Śnieżka. Kolejny cios to 70. minuta. Składną akcję zakończyły jako akcenty kluczowe podanie Janika i finalizacja Gabriela Bosia. Po meczu? Nic z tych rzeczy. – Wyraźne prowadzenie chyba uśpiło naszą czujność, bo w końcowych minutach nie zaistnieliśmy w tym meczu – tłumaczy Michalik.
Kibice oglądający potyczkę w dalszym fragmencie przecierali oczy ze zdumienia, bo zespół znacznie niżej notowany w tabeli „okręgówki” zdominował boiskową rzeczywistość. W 72. minucie Mateusz Sobczak precyzyjnie przymierzył po dalszym słupku. Wynik stykowym uczynił w 85. minucie Dominik Szczęch, który Fiedora pokonał strzałem „z wapna”. Spójnia atakowała zawzięcie i wypracowała sobie całą masę szans, aby wyszarpać punkt. Cedro minął golkipera WSS, lecz z kąta uderzył tylko w boczną siatkę, Bartosz Pomeranek popędził indywidualnie w kierunku „świątyni” gości, ale czubkiem palców Fiedor odbił futbolówkę na słupek, z dystansu poprzeczkę obijali Sobczak oraz Kacper Zapała...
– Szkoda tych sytuacji, bo wyglądało to tak, jakby w końcówce piłka za nic wpaść do bramki nie chciała. To trochę tradycja w naszych meczach w tym sezonie. W każdym razie szacunek dla zespołu, bo potrafiliśmy się podnieść i wykazać wolą walki – ocenia Piotr Puda, trener zebrzydowiczan.