OCENA POZYTYWNA
Bezbramkowy remis z Zawiszą, który kilka dni wcześniej zaaplikował sześć goli ekipie Piasta, trzeba przyjąć z szacunkiem. Tym bardziej, że z powodu kontuzji Tomasza Górkiewicza i „kartkowej” absencji Marka Sokołowskiego znów przemeblowana została obrona Podbeskidzia. Ale źle na zespół to nie wpłynęło. Wręcz przeciwnie. Bo właśnie postawa dwóch nowych boków drużyny zasługuje na największe słowa uznania.
Mateusz Kupczak ostatni mecz w pierwszym składzie zagrał jeszcze za kadencji Czesława Michniewicza, pod koniec września. Też na prawej obronie, mimo że przecież normalnie grywa w roli defensywnego pomocnika, tak było też w ubiegłym sezonie w Tychach. W pierwszej połowie „Mati” nie dość, że po błędzie Adama Deji świetną asekuracją uratował mu skórę, to jeszcze de facto rozpoczął kontrę, którą po akcji Piotra Malinowskiego golem zakończyć mógł (powinien) Fabian Pawela. Piłkarz rodem z Żywca nabiera też pewności w ofensywie, strzela lewą i prawą nogą, a gdyby wyszła jeszcze ta przewrotka… Co prawda w ostatniej fazie meczu ze strefy, za którą odpowiada poszły dwa „przecieki” i Luis Carlos mógł coś z tego wyprodukować, ale noty Kupczakowi to nie obniża. W Ekstraklasie zagrał dopiero dwa pełne mecze, 340 minut, większość na nie swojej pozycji. Ocena musi być, jak najbardziej pozytywna. Niech się chłopak wszechstronnie rozwija.
Błażej Telichowski też nie był wreszcie punktem zapalnym w obronie, choć ostatnio sporo „paliło” się także po interwencjach Bartłomieja Koniecznego, chociażby w rywalizacji z Zagłębiem w Lubinie. W destrukcji był bardziej odpowiedzialny i pewniejszy. „Telichowi” brakuje tylko ciut więcej farta pod bramką przeciwnika, bo znów miał kapitalną szansę. To także dzięki niemu „Górale” są ciągle groźni po stałych fragmentach, mimo że dawno nie ma Roberta Demjana. „Pelemu” cos wkrótce wpaść musi, bo każda passa, także ta zła, dobiegnie końca. Może już w Kielcach, w sobotę. Choć tam trzeba będzie uważać głównie we własnej szesnastce. Z Lechem Korona w pole karne wrzuciła ponad czterdzieści piłek. Będzie co zbierać.
Brawa dla Dariusza Łatki, że nakrył „czapką” Michała Masłowskiego, którego po czterech golach z Piastem część moich kolegów po fachu widziała już z orłem na piersiach. Bydgoski pomocnik zauważalny był dopiero mniej więcej po siedemdziesięciu minutach. Inna sprawa, że Zawisza momentami zbyt swobodnie rozgrywał piłkę na połowie bielszczan. Ale przy słabszym dniu Deji, grającym po długiej przerwie Damianie Chmielu, Dariuszu Kołodzieju (naprawdę dość przyzwoity występ w roli ofensywnego pomocnika) i Piotrze Malinowskim, którego atutem na pewno nie jest destrukcja, goście z Kamilem Drygasem, Masłowskim czy Jakubem Wójcickim na pewno w tej strefie mieli zdecydowanie większy piłkarski potencjał.
W sobotę ostatni mecz w tym roku. Wyjątkowy dla Leszka Ojrzyńskiego, który przecież obecną Koronę budował i do sezonu przygotowywał. Zła informacja jest taka, że rywal jest mocniejszy od tego, który był już jesienią w Bielsku-Białej i po samobójczym trafieniu Piotra Malarczyka 0-1 przegrał. Najważniejsze jest jednak to, by Podbeskidzie było mocniejsze na wiosnę. Jeszcze raz apeluję o to, by nie zadawalać się znalezieniem tylko jednego wartościowego napastnika. Potrzebnych jest co najmniej dwóch. I to lepszych, niż ci, których klub już w nadmiarze przetestował.