Skoro mowa o zdarzeniu, które worek z bramkami rozwiązało, to dokładnie w 6. minucie piłkę Szymonowi Śleziakowi wyłuskał Grzegorz Rzeszótko, po czym nie dał szans Wiesławowi Arastowi. Niespodzianka? Owszem, aczkolwiek w tym fragmencie spotkania gospodarze byli zespołem prezentującym się lepiej. Gdyby w jednej z sytuacji ze strzałem zbyt długo nie zwlekał Filip Kupczak – z konieczności pełniący rolę napastnika pod nieobecność etatowych „żądeł” LKS-u Leśna – to dystans dzielący konkurentów na wstępie byłby pokaźniejszy.

Podhalanka zdołała jeszcze przed przerwą dojść do głosu. Potwierdzeniem tego 28. minuta, gdy w zamieszaniu Mateusz Kalfas wycofał piłkę do Patryka Semika, który pokonał Radosława Pietrasika. – Nie zaczęliśmy meczu dobrze, ale nastąpiła w końcu właściwa reakcja. Stwarzaliśmy sobie niezłe okazje i na całe szczęście jedną z nich wykorzystaliśmy zanim nastąpiła przerwa – opisuje Sławomir Szymala, szkoleniowiec Podhalanki. Tu wspomnieć wypada o uderzeniu Mikołaja Stasicy na wślizgu czy próbie Semika, z którymi golkiper LKS-u doskonale sobie radził.
 


Ambitna postawa ekipy z Leśnej odczuwalna była także po zmianie stron, ale upływ sił po godzinie rywalizacji miał niemalże kluczowe znaczenie dla finalnego przebiegu konfrontacji. – Mieliśmy takie założenie, aby nieco więcej grać piłką, a nie tylko czekać na szanse do wyprowadzania kontr. Z biegiem czasu wychodziło to jednak nam gorzej – przyznaje Piotr Raczek, prezes LKS-u.

A wspomniany już deficyt fizyczny miejscowych znalazł odzwierciedlenie w wyniku. Między 60. a 80. minutą gry klasycznego hat-tricka skompletował Kacper Najzer, sprawiający sobie wyborny prezent z okazji 25. urodzin. Wpierw dopadł do piłki odbitej przez obrońcę rywala jako przerwanie akcji Stasicy z Kacprem Gąsiorkiem, dokonując bezwzględnej egzekucji, następnie dobił główkę Dawida Nowaka w poprzeczkę, by wreszcie pomścić faul Mateusza Piątka na sobie samym.