Wydawałoby się, że po awansie bielskiego Rekordu na szczebel III-ligowy, niejako „z urzędu”, miejsce na ławce trenerskiej nadal należy się Ireneuszowi Kościelniakowi. Włodarze klubu z Bielska-Białej postanowili jednak pożegnać się z charyzmatycznym szkoleniowcem... kościelsniak Wspaniały zespół Jakkolwiek nie patrząc, przyznać trzeba, że był to jeden z silniejszych zespołów w historii bielskiego Rekordu, a choć sam awans został wywalczony w szczęśliwych okolicznościach, to jednak dało zauważyć się, że w zespole jest tzw. „chemia”. - To była przyjemność współpracować z tymi zawodnikami. Stworzyliśmy naprawdę świetny zespół, w którym była atmosfera. Dlatego chciałbym podziękować panu Januszowi Szymurze, że dał mi szansę współpracy z tą ekipą, bo było to naprawdę wspaniałe doświadczenie, promocja dla mnie i możliwość pracy w dobrych warunkach organizacyjnych - mówi Ireneusz Kościelniak, były już opiekun „rekordzistów”. Twórca awansu bielskiego klubu na szczebel trzecioligowy nie szczędzi też słów pochwały w stosunku do wszystkich osób, zaangażowanych w dobro drużyny. - Chciałbym serdecznie podziękować Tadkowi Paluchowi, bo to facet, który napracował się przy tym awansie, jak nikt inny. I z pełną dozą odpowiedzialności mogę powiedzieć, że gdyby nie ten człowiek, tego awansu nie byłoby. Nie chcę wyróżniać indywidualnie zawodników, bo im wszystkim należą się ogromne brawa. Zawsze byli do mojej dyspozycji, podchodzili do swoich obowiązków profesjonalnie. Podobnie zresztą, jak cały nasz sztab. Mam na myśli oczywiście kierownika czy masażystów. Im wszystkim, bardzo chciałbym podziękować za owocną współpracę - podkreśla trener. Rezultaty, bronią szkoleniowca Miniony sezon, choć malkontenci na styl oczywiście mogą narzekać, był dla bielskiego klubu jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym w historii. - Mówimy teraz tylko o awansie do III-ligi. A nie zapominajmy przecież o tym, że zespół świetnie spisywał się także w rozgrywkach pucharowych - zaznacza Kościelniak. I rzeczywiście, Rekord na szczeblu Beskidzkiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej okazał się najlepszy w rozgrywkach Pucharu Polski, wygrywając w finale z późniejszym beniaminkiem IV-ligi, Spójnią Landek. - To naprawdę wartość dodana, bo w tych rozgrywkach dawaliśmy w głównej mierze szanse młodym zawodnikom, naszym juniorom, których przez cały sezon w kadrze pojawiło się piętnastu! To cieszy najbardziej - mówi Kościelniak. A pucharowa przygoda, nie skończyła się dla zespołu tylko na wygraniu zmagań na szczeblu BOZPN. W dalszych grach, już na szczeblu wojewódzkim, zespół także radził sobie bardzo dobrze, a pogromców znalazł dopiero w finale rozgrywek. Choć przyznać trzeba, że w tym wypadku bielszczanom zabrakło nieco szczęścia. Umiejętnościami, „rekordziści” w żadnym stopniu nie odstawali od silnego zespołu z Częstochowy, m.in. z Marcinem Chmiestem w ofensywie. - To nasz kolejny, duży sukces. Bo za taki należy uznać udział w finale. Straciliśmy bramkę w 114. minucie, więc można mówić o pechu. Tym bardziej, że wcześniej sytuacji mieliśmy, co nie miara. Mimo wszystko jednak, z udziału w tych rozgrywkach jestem zadowolony. Bo drużyna w każdym spotkaniu była dobrze przygotowana motorycznie, taktycznie i mentalnie. I mimo takiego natłoku gier, mieliśmy całą kadrę zdrową! Tutaj, także podziękowania dla Jacka Mojżesza i Darka Spisaka, sztabu medycznego, który świetnie dbał o chłopaków, no i jeszcze „szacun” dla Jarka Przewoźnika – trenera bramkarzy - podsumowuje były opiekun m.in. Wisły Ustronianki. feta rekordu po awansie do 3 ligi Odszedł, bo... Patrząc więc na osiągnięte rezultaty przez zespół Rekordu, za nieco zawiłą można uznać sytuację rozstania się trenera z klubem. - Prezes Szymura wyjaśnił w wywiadzie, że pożegnaliśmy się, bo nie zajęliśmy pierwszego miejsca. I mam trochę żal o to, bo kiedy zaczynaliśmy współpracę, naszym celem było wywalczenie awansu. Owszem, wtedy dawało to tylko i wyłącznie pierwsze miejsce. Ale pojawiła się furtka i wykorzystaliśmy ją. Cel został więc osiągnięty! - stwierdza stanowczo nasz rozmówca. - Umawialiśmy się, że drużyna ma awansować, chociaż prezes Szymura jeszcze w trakcie sezonu mówił, że jeśli celu nie zrealizujemy, „nikt nam głów nie pourywa”. I awans udało się „zrobić”, dlatego liczyłem, że będzie mi dane dalej współpracować z tą drużyną. Może w jakimś stopniu na decyzję wpłynęła moja jednoznaczność? - z rozczarowaniem w głosie mówi Kościelniak. - Z mojej perspektywy postawione przed nami cele zostały więc zrealizowane w stu procentach. Bo oprócz awansu, były także dobre wyniki w Pucharze Polski. Zgodzę się, że nie sprostaliśmy w najważniejszych spotkaniach, np. w meczach z zespołem z Góry czy Jastrzębia. Ale tak naprawdę, z Nadwiślanem dwa razy graliśmy z nimi na wyjeździe... Okoliczności meczu na stadionie przy Rychlińskiego pozostawiam zresztą do oceny tym osobom, które widziały nasze spotkanie z tą ekipą. Mimo wszystko jednak, w futbolu od zawsze obowiązywała zasada, że awans osiąga się wygrywając z zespołami słabszymi. Każde trzy punkty „ważą” przecież tyle samo. Pamiętacie chyba jeszcze w jaki sposób warszawska Legia straciła mistrzostwo w poprzednim sezonie? A my walczyliśmy do samego końca, heroicznie wręcz w Marklowicach, no i jeszcze to niesamowite spotkanie barażowe. Chcieliśmy bardzo tego sukcesu wszyscy i udało się. Dlatego naprawdę przykro mi, że z zespołem pracował już nie będę, chociaż ustalenia początkowe były inne, a chłopcy również chcieli, abym został - obrazuje szkoleniowiec. Wróci z przyjemnością Przyznać trzeba, że imponująca jest liczba młodych zawodników, którzy w ubiegłym sezonie dostawali swoje szanse na grę. - Tak, jak wspomniałem. Policzyłem, że przez cały sezon szanse otrzymało 15 juniorów, którzy regularnie z nami trenowali i dostawali szansę nie tylko sparingach i w Pucharze Polski, ale również meczach ligowych. Na przykład Mateusz Gaudyn, to zawodnik, którego sam wypatrzyłem w grupach młodzieżowych. I tutaj pojawia się pytanie, dlaczego żaden z trenerów nie polecił mi go wcześniej? Żałuję, że współpraca z trenerami grup młodzieżowych układała się różnie i nie zawsze udało wypracować się płaszczyznę porozumienia. Może wyłowilibyśmy jeszcze jakąś perełkę? - pyta Kościelniak. Faktem jest jednak, że w ubiegłym sezonie, mimo doświadczonej kadry, szanse otrzymywała spora liczba młodych zawodników. I taki też cel szkoleniowy, przyświecał będzie zespołowi w nowym sezonie, tyle tylko, że już bez Ireneusza Kościelniaka jako dyrygenta. - Wielka szkoda, bo chciałem z tym zespołem spróbować swoich sił w III lidze. Takie mieliśmy zresztą zapewniania od prezesa, że jeśli awansujemy, wszyscy dostaniemy szansę... Stało się jednak inaczej. Mimo tego, Rekord na pewno będę wspominał miło i darzył sympatią. Poznałem tutaj świetnych ludzi. Zarówno zawodników, jak również osoby związane z klubem. Dlatego, jeśli tylko będę miał możliwości czasowe, zawsze chętnie pojawię się na stadionie Rekordu i z przyjemnością popatrzę, jak radzi sobie ten zespół. A nawet jeśli nie dam rady, to kciuki będą zaciśnięte - kończy Kościelniak. Artykuł autoryzowany.