SportoweBeskidy.pl: Dlaczego współpraca na linii MRKS Czechowice-Dziedzice – Piotr Mrozek trwała tak stosunkowo krótko?
Piotr Mrozek:
Nigdy nie było rozmowy o tym, że ma trwać jakoś nadspodziewanie długo. Trafiłem do klubu w trudnym dla niego momencie, bo choć śp. trener Marcin Biskup wykonywał z zespołem świetną pracę, zarząd postanowił coś zmienić, aby ze spokojem awansować do IV ligi i rozpocząć już tworzenie nowego zespołu. Rozmowy z prezesem na temat objęcia przeze mnie MRKS-u trwały długo, a ja nie ukrywałem, że dla mnie priorytetem pozostanie praca w Tychach. Dwukrotnie za propozycję objęcia MRKS-u wcześniej podziękowałem, bo wiedziałem, że nie będę w stanie dać z siebie tutaj maksimum. Podczas kolejnej rozmowy wspólnie rozważyliśmy wszystkie za i przeciw, tak też w końcu objąłem drużynę.

SportoweBeskidy.pl: Dlaczego we wstępnej fazie rundy wiosennej podjął pan decyzję o rezygnacji?
P.M.:
Zadecydowały względy osobiste, określiłbym je jako problemy życia codziennego. Dodatkowo dochodzi aspekt dużego nakładu pracy w GKS Tychy, gdzie zobowiązałem się do pełnienia określonych funkcji. Wszystko to się nałożyło. Widziałem coraz wyraźniej, że nie daję z siebie 100 procent, nie można było się dłużej oszukiwać i zakłamywać rzeczywistości. Uznałem, że lepiej będzie, aby w Czechowicach był trener mający czas tylko i wyłącznie na pracę z fajną grupą ludzi, jaką tu udało się zebrać. Do rozwiązania pozostaje kwestia poukładania pewnych rzeczy i mniej chodzi o sprawy sportowe, a bardziej o organizację całego klubu.

SportoweBeskidy.pl: Nie myślał pan o odejściu już zimą?
P.M.:
Były takie myśli, ale tak zwana praca organiczna w klubie i możliwość realizowania pewnych pomysłów spowodowały, że człowiek poczuł znów bakcyla. Pewne elementy jednak nie funkcjonowały właściwie, co powinno pozostać wewnątrz szatni i klubu. Jestem człowiekiem lubiącym pracować i najważniejsze było dla mnie dobranie takich ludzi, którzy nie tylko deklarują chęć gry i poświęcania się, ale to wdrażają w życie. MRKS obecny to w moim przekonaniu grupa, która chce się rozwijać i iść do przodu. Starsi faktycznie robią wszystko, aby wzmacniać młodszych i tak powinno to wyglądać.

SportoweBeskidy.pl: A czy słabszy początek rundy wiosennej nie był również czynnikiem istotnym dla ostatecznej rezygnacji?
P.M.:
Absolutnie. To nie wyniki wpłynęły na moją decyzję. W całą sprawę najbardziej zaangażowany był kierownik drużyny, któremu przy okazji meczu w Połomii powiedziałem, że może być on ostatnim moim w roli trenera MRKS-u. Przyszło jednak zwycięstwo i dalsze rozmowy, wszystko się przeciągnęło. Ale po spotkaniu ze Spójnią Landek definitywnie zakomunikowałem chęć rozstania, poproszono mnie jeszcze o poprowadzenie drużyny w meczu w Ustroniu do czasu znalezienia następcy. Zdawałem sobie sprawę, że sinusoida naszych rezultatów może mieć miejsce. Nie mogliśmy realnie myśleć zimą o awansie, ale też wiedzieliśmy, że nie grozi nam spadek. To, że do klubu trafili akurat ci zawodnicy nie było tylko moją decyzją, bo tak, jak w każdym normalnie funkcjonującym klubie personalia były konsultowane z działaczami.

SportoweBeskidy.pl: MRKS gra jednak znacznie poniżej oczekiwań i możliwości. Gdzie tkwi problem?
P.M.:
Uważam, że ten zespół potrzebuje przede wszystkim czasu, aby się ze sobą dotrzeć. Skoro mówimy o aspektach sportowych, to zaznaczę, że każdy nasz mecz w tej rundzie miał swoją historię. W konfrontacji z Podbeskidziem II nie byliśmy gorszym zespołem, ale mniej skutecznym. Ze Spójnią też prowadziliśmy grę, choć nie ma się co usprawiedliwiać, bo oba te mecze mogły zakończyć się zupełnie inaczej. W Ustroniu, realnie oceniając to, co działo się na boisku, śmiało można było pokusić się o wniosek, że to my wyglądaliśmy jak lider ligi, a nie Kuźnia. Nie „zagrały” nam stałe fragmenty, po których straciliśmy gole, a sami mieliśmy wiele świetnych okazji bramkowych.

SportoweBeskidy.pl: Jest coś, co zmieniłby pan z perspektywy czasu spędzonego w czechowickim klubie? Może ustawienie z trójką obrońców nie było najbardziej fartowne?
P.M.:
Nie mogę się z tym zgodzić. Rozumiem, że dla kogoś te zmiany ustawienia mogą być trudne do zaakceptowania, nawet gdy jako drużyna dobrze się w nim poruszaliśmy. Poza meczem z ekipą z Czańca, która nas zdominowała, to my chcieliśmy grać w piłkę i prowadzić grę. Nie chcę i nie będę trenerem zamykającym zawodników w klatce, która będzie ograniczona wyłącznie do gry defensywnej i szybkiego ataku. My wszyscy w Polsce jako kluby piłkarskie bardzo na takim podejściu cierpimy, bo zwyczajnie się nie rozwijamy. Widać to najlepiej po naszym zderzeniu z drużynami europejskimi. Dlaczego nie możemy grać w piłkę? Gdy Leo Beenhakker był selekcjonerem reprezentacji Polski potrafiliśmy zdominować choćby Portugalię. Dziś widzimy, jak to wygląda. Moja filozofia jest taka, a nie inna. Do tego, żeby grać w sposób przeze mnie wdrażany trzeba jednak wykorzystywać sytuacje, a z tym problem mieliśmy największy. Jednocześnie po prostych błędach indywidualnych traciliśmy sami gole.
Przyznam, że być może patrząc ze szkoleniowego punktu widzenia zbyt często zmieniałem ustawienie i system gry. Niektórzy piłkarze wyraźnie sobie z tym nie poradzili, a na postawie drużyny to się odbijało. Ale wierzę, że MRKS pokaże swój potencjał jeszcze w obecnym sezonie.