Dziś na szczeblu centralnym polskiej areny piłkarskiej może kilku zawodników jest w stanie mówić rzeczywiście o poświęceniu swojej kariery dla klubu. Może Kuba Błaszczykowski w Wiśle, może Wojciech Reiman w Stali Rzeszów, albo Krzysiu Świątek w krakowskim Hutniku (tak celowo wymieniam tych dwóch zawodników z przeszłością w Podbeskidziu, bo wiem, jakie mają podejście do swoich „alma mater”). W Podbeskidziu nie ma takiej osoby i nie, nie jest to zarzut względem zawodników. Po prostu na takich status pracuje się latami.

… Ale wróćmy do piątkowego meczu. Wyobraźmy sobie, jakby wyglądały nastroje kibiców, gdyby nie koszmarne, wręcz niewytłumaczalne wpadki z poprzednich spotkań. Mam tutaj na myśli brak zwycięstwa z Cracovią, fatalny mecz w Mielcu i karygodne oddanie punktów w Lubinie. Podbeskidzie byłoby na 13. miejscu z zapasem co najmniej 7 punktów do ostatniego miejsca w tabeli. Sen, który był na wyciągnięcie ręki – szczególnie w meczach z Cracovią i Zagłębiem. Powinienem teraz chyba wyrecytować za Wyspiańskim: „Miałeś, chamie, złoty róg, miałeś, chamie, czapkę z piór: czapkę wicher niesie, róg huka po lesie, ostał ci się ino sznur, ostał ci się ino sznur…” To najlepszy komentarz do tych spotkań.

 



Dobrze, czekam na te zarzuty, że piłka nożna to gra błędów i się zdarza – owszem, ale idąc tym tokiem rozumowania spada się z ligi też poprzez ilość popełnionych błędów i kiedy walczy się o utrzymanie, to niektóre mogą stać się po prostu gwoździem do trumny. Sam trener Kasperczyk powiedział, że jego drużyna nie będzie grała ładnie i na to się przygotowaliśmy. Gotowi też jesteśmy na to, że sił może nie starczać, że Podbeskidzie nie będzie błyszczało sztuką finezji konstruując akcje ofensywne, ale skoro tego nie ma, to na litość tym bardziej takie sytuacje w końcówkach meczów muszą zostać przechylone, co ja mówię – przepchane na siłę wszystkimi możliwymi sposobami na naszą stronę.


Idąc dalej w tym ułudnym świecie, gdyby te wpadki się nie wydarzyły, porażka z Pogonią byłaby całkowicie do wybaczenia. Prawda jest taka, że nie mieliśmy żadnego „podjazdu” do drużyny ze Szczecina. Młody, ambitny zespół z pomysłem na grę z aspiracjami na ligowe podium. Taka była drużyna gości wczoraj. Jeżeli naprawdę wśród czytających ten tekst jest człowiek, który zakładał, że David Niepsuj i Łukasz Sierpina będą brylować pomiędzy reprezentantami Polski Michałem Kucharczykiem i Kacprem Kozłowskim, jeżeli ktoś uważał, że Bartłomiej Kręcichwost raz po raz będzie ośmieszał defensywę, która w lidze straciła najmniej, bo zaledwie 17 bramek, to ja mu szczerze zazdroszczę optymizmu (i naiwności).

Punkty trzeba wyrywać tam, gdzie rywale są w zasięgu i nad stratami w tych meczach należy rzewliwie płakać. To, że przegraliśmy mecz z rywalem, który jest o klasę wyżej, to po prostu naturalna kolej rzeczy. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to sprawić niespodziankę, co – jak powinien stwierdzić każdy, kto wczorajszy mecz oglądał – było po prostu niemożliwe. Co dalej? Prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą powierzone im zadanie, a tutaj nic jeszcze nie jest skończone…

MARCIN STOPKA