Gospodarze spotkanie, w którym występowali w roli „bitego” faworyta rozpoczęli planowo. W 29. minucie Paweł Kozioł pokonał bramkarza MKS-u i na to trafienie czechowiczanie zasłużyli z perspektywy tego, co działo się na boisku wcześniej. Choćby przez pryzmat 2-krotnego wcześniejszego skierowania futbolówki do siatki, co jednak wobec decyzji sędziego o pozycjach spalonych nie znalazło odzwierciedlenia w wyniku. – Taki rozwój wypadków najwyraźniej za bardzo nas uspokoił, bo zaczęliśmy w sposób katastrofalny mylić się w obronie – opowiada Wojciech Białek, szkoleniowiec ekipy z Czechowic-Dziedzic.

Już 180. sekund po bramce otwierającej rezultat był remis. Miejscowi sami są sobie tego winni, bo akcję spod własnego pola karnego wyprowadzali tak, że sprokurowali rzut z autu rywala w bliskości „świątyni”, co zakończyło się wyrównaniem autorstwa Bartosza Wodnickiego. Rytmu sobie właściwego MRKS nie odzyskał do końca spotkania, a po pauzie jego kibice przecierali oczy ze zdumienia. W 51. minucie z rzutu rożnego niespodziewaną zaliczkę dla gości zdobył Grzegorz Kostrzewa. Lędzinianie niemal równo kwadrans po tym zdarzeniu znów zaskoczyli czechowicką obronę, kiedy szybki wypad sfinalizował Mateusz Śliwa. Kropkę nad „i” przy kontrze postawił także w minucie 83. Wodnicki, a gospodarze w stylu wstydliwym przegrywali aż 1:4...

Nastrojów nie poprawił gol Filipa Gajdy z doliczonego czasu gry. Pomocnik uderzył z dystansu, a golkiper zespołu z Lędzin popełnił prosty błąd. Była to jedynie korekta wyniku, wszak wcześniej miejscowi swoje okazje marnowali, by wspomnieć o próbach Kamila Szarego w słupek czy poprzeczce Kozioła. – Po zwycięstwach wcześniejszych i naprawdę dobrej grze przeciwko Unii Turza Śląska nie przystoi przegrywać tak, jak my dzisiaj – mówi niepocieszony trener Białek.