POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI
Ostatni mecz Podbeskidzia w 2013 roku był powrotem do przeszłości. Tej dość szarej, smutnej, momentami wręcz beznadziejnej. Przeszłości, którą pamiętamy zarówno z jesieni ubiegłego roku, jak i kilku spotkań kończącej się w poniedziałek, wydłużonej niemal do granic możliwości, rundy. Nie stało się tak przypadkowo...
Po zmianie trenera z Czesława Michniewicza na Leszka Ojrzyńskiego impuls z tym związany dał efekt, ale nie na długo. Dwa kończące rok mecze w nadmiarze pokazały mankamenty, jakie trapiły ten zespół od początku sezonu. Poza Mateuszem Kupczakiem, który dostał miejsce w „11” za kontuzjowanego Antona Slobodę, na boisko nie wyszedł żaden z nowych piłkarzy. A „Mati” do końca nowicjuszem nie jest, przecież skończyło mu się wypożyczenie do Tychów… Świeżej krwi przez całą jesień nie było za dużo.
Gdyby nie Richard Zajac w Kielcach mielibyśmy pogrom. Albo, jak kto woli, rzeź niewiniątek. Słowak to najlepszy zawodnik jesieni, choć przecież początkowo miał być jedynie zmiennikiem Ladislava Rybanskiego. Błażej Telichowski bez odpowiedniego wsparcia od pomocników „objeżdżany” był niemiłosiernie, a z jego strefy centry wystrzeliwane były w pole karne z częstotliwością karabinu maszynowego. Z drugiej strony było tylko ciut lepiej. Dłuższe utrzymanie się przy piłce w pierwszej połowie było, jak „mission impossible”. Ale też wyjściowy skład nie dawał powodów, by na to liczyć. Piotr Malinowski nie jest zawodnikiem pod atak pozycyjny, Fabian Pawela nie przetrzyma futbolówki, a nawet jeśli to zrobi, to nie doczeka się na to, by ktoś się podłączył. Wprowadzony za kontuzjowanego Tomasza Górkiewicza Adam Deja przynajmniej „postraszył” strzałami z dystansu, głównie z rzutów wolnych. Skrzydła praktycznie nie istniały. Damian Chmiel typową dla siebie akcję wykonał tylko przy bramce Paweli na 1-1. Nie mam do niego pretensji, bo widać, że po kontuzji jest w takiej formie, jak po urazie Sebastian Mila w Śląsku Wrocław. Już w meczu z Zawiszą dało się odczuć, że wyszedł w podstawowym składzie za wcześnie. Poza tym grał nie na swojej stronie, co życia mu nie ułatwiło, a wręcz przeciwnie.
Pomysł na Koronę był prosty: murowanie bramki i liczenie na to, że szybkość „Maliny” przerodzi się także w skuteczne wykończenie. Najlepszy czas gry „Górale” zaprezentowali, gdy było już 2-1 dla gospodarzy. A ci poczuli się „maltretowaniem” szesnastki Podbeskidzia, a w szczególności Zajaca mocno zmęczeni. Sposób rozegrania był jednak bardzo czytelny, a momentami nawet prymitywny. Zmiany w drugiej części też nie były strzałem w dziesiątkę. Aleksander Jagiełło czy Sebastian Bartlewski być może wprowadziliby trochę więcej jakości. To oczywiście trochę gdybanie i nigdy tego się nie dowiemy. Porażka 1-2 na podstawie tego, co na Arenie Kielce zobaczyliśmy i tak wygląda nieźle.
Sytuacja w tabeli jest lepsza niż dwanaście miesięcy temu, do tego dochodzi dzielenie punktów po sezonie zasadniczym. Ale wrażenie poprawy w porównaniu z ubiegłym sezonem jest dość pozorne. Dwa zespoły będą zmuszone opuścić Ekstraklasę. Widzew ma de facto tylko punkt mniej, na „szczęście” 14 lutego przyjeżdża na Rychlińskiego i to będzie prawdziwy mecz pierwszej wiosennej kolejki. Wierzycie w to, że spadnie Zagłębie Lubin? Albo Śląsk Wrocław? Korona Kielce pokazała w sobotę, że potencjał ma dużo wyższy. Naprawdę znów trzeba będzie zaliczyć cudowną rundę. Na samej „pompce”, sercu i waleczności daleko się nie zajedzie. Dwa ostatnie mecze w tym roku są poważnym ostrzeżeniem. Wysyłałem je z tego portalu jeszcze latem, gdy okno transferowe było jeszcze szeroko otwarte. Ale podobno wszystko było pod kontrolą i w jak najlepszym porządku. Możecie mi wierzyć, że tak bardzo chciałbym dziś napisać, że to ja byłem w błędzie. Żałuję, że nie mogę tego uczynić.