- Lubię słuchać tego, co mają do powiedzenia ludzie na ławce rezerwowych. Jeden z zawodników, który pojawił się na niej już w trakcie drugiej połowy powiedział – możemy cierpieć, bylebyśmy wygrywali… Z obu kwestiami się zgadzam! I niech nam to przyświeca przed kolejnym, ligowym spotkaniem - przyznał po wygranym meczu, na łamach klubowej strony, trener Rekordu Dariusz Klacza. 

 

"Po cichutku", ale konsekwentnie bielszczanie budują swoją pozycję w tabeli. Po 4. kolejce uplasowali się oni na fotelu lidera, który dzielą wraz z Gwarkiem Tarnowskie Góry. Wygrana z Lechią nie przyszła jednak z łatwością. Premierowa odsłona konfrontacja przebiegła bez większej historii, przynajmniej do jej końcówki. Bramkowe zakusy wykazał zespół gospodarzy, jednak próbę z dystansu Kacpra Strzeleckiego przytomnie obronił Krzysztof Żerdka. W odpowiedzi przed dobrą szansą, po podaniu Macieja Mańki, stanął Kacper Kasprzak, lecz w ostatniej chwili swój zespół uratował defensor Lechii. Finalnie jednak bramek widzowie meczu w pierwszej połowie nie zobaczyli, choć miejscowi zdążyli jeszcze przed zejściem do szatni "ostemplować" poprzeczkę. 

 

Druga część meczu zaczęła się od przegranego pojedynku "oko w oko" Kasprzaka z Wojciechem Fabisiakiem, którego bielscy kibice mogą znać z występów w Podbeskidziu. Chwil kilka później Rekord cieszył się z prowadzenia, gdy piłkę niefortunnie do własnej bramki skierował Igor Kurowski. "Rekordziści", jak wspomniał trener Klacza, cierpieli, musieli zmierzyć się z ofensywnym naporem rywali, ale swój cel finalnie dopięli. W doliczonym czasie gry wynik meczu, po efektownej i efektywnej "solówce" ustalił Daniel Iwanek, który w kolejnym meczu wykazał się "błyskiem" umiejętności.