Zgodnie z przewidywaniami gospodarze, świadomi ofensywnego potencjału i klasy piłkarskiej rywala, ustawili się nisko i liczyli na swoje szanse w kontrataku. Podopieczni Szymona Stawowego skrupulatnie realizowali swój meczowy plan. Pomagali im w tym również przyjezdni, którzy w niczym nie przypominali drużyny z przekroju całego sezonu – grającej z polotem, tłamszącej przeciwnika, a przede wszystkim strzelającej dużo goli.

 

Oczywiście, walory piłkarskie, posiadanie piłki i kultura gry były po stronie GKS-u, ale miało się to nijak do zdobyczy bramkowych, a nawet sytuacji strzeleckich, o ile nie wspomnieć poprzeczki po strzale Macieja Łąckiego w pierwszej połowie, a także sytuacji sam na sam Kacpra Mariana, w której usiłował lobować Bartosza Grabowskiego, ale owa próba zakończyła się niepowodzeniem.

 

Bez wątpienia schodząc do szatni gospodarze mogli być ukontentowani faktem, że skutecznie realizują założenia taktyczne nakreślone na spotkanie z faworytem. Pierwszą poważną rysą na planie Wisły była sytuacja z 60. minuty, gdy Marian przejął piłkę w polu karnym po rzucie z autu i otworzył wynik spotkania. Wydawać by się mogło, że za premierowym golem gości przyjdą następne, ale konsekwencja miejscowych opłaciła się, bowiem po kontrze i akcji Jakuba Puzonia oraz Bartosza Wojtkowa w sytuacji sam na sam znalazł się Artur Miły, który przysporzył radości kibicom trafiając do siatki.

 

Przyjezdni, mimo słabszego występu, potwierdzili, że miejsce, które zajmują w tabeli nie jest przypadkiem. Tym razem pomogły indywidualności. Po 10. minutach od wyrównującego gola do rzutu wolnego podszedł Marcin Byrtek i wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Zwycięstwo faworyta przypieczętował w 80. minucie Remigiusz Mrózek.