Za postawę – owszem – "rekordzistów" trzeba chwalić po meczu z Cariną. Odmienić losy meczu z 0:2 na 3:2 to zawsze jest w pewnym sensie "sztuka". Niemniej, był to dość przeciętny mecz bielszczan. Piłkarzom Rekordu brakowało tego, do czego przyzwyczaili. Mowa tu m.in. o koncentracji w szeregach defensywnych czy dobrej organizacji. Ale, koniec końców, zwycięzców się nie sądzi. 

 

Zaledwie pięciu minut potrzebowali goście, aby cieszyć dwukrotnie z trafienia. Wpierw Krzysztofa Żerdkę zaskoczył Denis Matuszewski, a następnie do siatki Rekordu trafił Jakub Łoboda. Bramka Filipa Walusia z 22. minuty po podaniu Macieja Mańki wcale nie oznaczała - wówczas - faktu, że Rekord ruszy do odrabiania strat. Wciąż to zespół Cariny przeważał na boisku, a "rekordziści" poza dobrą próbą Daniela Kamińskiego, nie potrafili dotrzymać rywalowi "kroku". 

 

Sytuacja zmieniła się o 180 stopni na początku drugiej połowy. Do remisu w 48. minucie doprowadził Daniel Świderski, który po wyrzucie z autu wymanewrował defensywę Cariny i mocnym uderzeniem nie dał szans bramkarzowi drużyny przeciwnej na skuteczną interwencję. Kilkadziesiąt sekund później Rekord już cieszył się z prowadzenia, gdy pojedynek "oko w oko" z golkiperem Tymoteuszem Sewerynem wygrał Waluś. Jak się później okazało ten fragment gry miał kluczowe znaczenie dla końcowego rezultatu, wszak więcej bramek widzowie meczu nie zobaczyli. …