Gospodarze to, co najważniejsze dla osiągnięcia swojego celu wykonali w premierowej odsłonie. W 26. minucie prowadzenie uzyskali po wrzucie piłki z autu, tradycyjnie przedłużonym głową przez Krzysztofa Koczura, a sfinalizowany na dalszym słupku przez również główkującego Mariusza Saltariusa. Rywalowi piłkarze Błyskawicy „odjechali” w 36. minucie. Akcję rozprowadził w decydującym momencie Bartłomiej Szołtys, którego asystę wykorzystał Vitalyi Miklosh.

Wspomniane zdarzenia okazały się kluczowe, choć przyjezdni z walki o korzystny wynik absolutnie rezygnować nie zamierzali. – Szkoda poprawnej i dobrej gry z naszej strony, z której mogę być jako trener zadowolony. Zdecydowały momenty, w których indywidualnie „odpuszczaliśmy” krycie, co się zemściło. Swój plan jednak mieliśmy i sprawienia niespodzianki nie byliśmy wcale daleko – zaznacza Patryk Pindel, szkoleniowiec zespołu z Wisły, który doczekał się w 57. minucie bramki kontaktowej. Walczący o piłkę do końca Bartosz Podlasiewicz zmusił do błędu Miklosha, który barkiem pokonał własnego golkipera. Przyjezdni w 89. minucie mogli „oczko” na terenie lidera wyszarpać. Futbolówka po kornerze spadła pod nogi Kacpra Kiragi, ten jednak nieco zaskoczony nie zachował należytego spokoju.

Na koncie Błyskawicy – i to dziś najważniejsze – kolejna zdobycz, która istotnie przybliża zespół do mistrzowskiego tytułu. – Cały mecz mieliśmy pod kontrolą, a tylko nasza nieskuteczność powodowała, że końcówka była niepewna – oznajmia trener lidera Krystian Papatanasiu. Z sytuacji najbardziej klarownych, jakie jego podopieczni sobie wypracowali wskazuje na m.in. chybione uderzenie Miklosha z premierowej części czy 2 wyjścia Eryka Rybki sam na sam z bramkarzem już po pauzie.