Radziechowianie starcie z Beskidem Skoczów rozpoczęli od kilku dogodnych szans bramkowych i... gola autorstwa Jakuba Pieterwasa. Impet nie trwał jednak długo, bo już do przerwy to rywal był górą. – Sami jesteśmy sobie winni. I taka sytuacja się powtarza. Rozdajemy takie prezenty, że brakuje na to wszystko słów. Można mecze przegrywać, ale w naszym przypadku to kolejny raz, gdy to wcale nie przeciwnicy grają z nami w przysłowiowego „dziadka”, tylko my zachowujemy się niczym mali chłopcy – grzmi Seweryn Kosiec, szkoleniowiec GKS-u.
 



Inna sprawa, że również w postawie „Fiodorów” po pauzie próżno było dostrzec mobilizację, aby pokusić się o wygraną. – Mam w tym względzie sporo do zarzucenia drużynie. Mecz się wyrównał, a w naszych poczynaniach nie było żadnego bodźca, aby odrabiać wynik. Byliśmy statyczni, mało ruchliwi i aż do końca nie odzyskaliśmy swojego poziomu – klaruje Kosiec.

Porażka z minionej kolejki to już 4. mecz w tej rundzie, w którym GKS ustąpił ligowemu konkurentowi. Wcześniej były to wyjazdowe porażki w Rajczy, Drogomyślu oraz Puńcowie. Częściowo złożyć można to na karb kłopotów kadrowych w szeregach niedawnego IV-ligowca. Do zawodników już wcześniej nieobecnych przed spotkaniem z Beskidem dołączył Łukasz Widuch, który odniósł kontuzję we wcześniejszej konfrontacji z Tempem. – To problem, natomiast nie chciałbym się nim zasłaniać i wskazywać jako jedyną przyczynę słabszych wyników – podsumowuje trener radziechowian.