
Samba w gościnie
Z perspektywy tabeli to Smrekowi Ślemień można by przyznawać więcej szans na osiągnięcie korzystnego dla siebie wyniku w Wiśle. Ale walczący o uniknięcie degradacji gospodarze tej wiosny radzą sobie nad wyraz skutecznie.
To przyjezdni mieli w Wiśle swój dzień, choć to nie im dane było fetować gola w pierwszej kolejności. Szymon Stawowczyk i Filip Bąk z początku przegrywali pojedynki z bramkarzem miejscowych Kacprem Fiedorem, a kontrę WSS wykończył niezawodny Szymon Płoszaj. Napastnik umieścił futbolówkę w siatce po minięciu golkipera Smreka, a równej skali podziękowania zebrał asystujący mu z bocznej strefy Mateusz Madzia. Jeśli chodzi o zespół z Wisły dobrego byłoby na tyle. – Podejście do meczu nie było na pewno takie, jakiego bym oczekiwał i czuję duże rozczarowanie. Przekonaliśmy się dobitnie, że nikt w tej lidze przed nami się nie położy i jeśli tak będzie dalej, to niestety przyjdzie nam do samego końca bronić się przed spadkiem – przyznaje samokrytycznie szkoleniowiec wiślan Patryk Pindel.
Mocne słowa w szatni WSS padły również podczas 15-minutowej przerwy. A to dlatego, że w odstępie kilkudziesięciu sekund premierowej połowy goście przejęli inicjatywę bramkowymi zdobyczami. Z rzutu karnego sprawiedliwość wymierzył w 37. minucie Stawowczyk, a tuż po wznowieniu gry do siatki trafił Deiverson Lima. Cóż jednak ze zmiany podejścia gospodarzy, skoro w 49. i 50. minucie znów ciosy odebrali w pakiecie – najpierw ponownie instynktem snajperskim wykazał się Stawowczyk, a za moment Bąk nie zaprzepaścił podania Piotra Górnego za linię obrony WSS... – Przeważaliśmy, ale jednocześnie otwieraliśmy się chcąc nadrobić wynik. Na otwartej gardzie otrzymywaliśmy kolejne nokdauny. Mimo wszystko jednak rywal był też w ogólnym rozrachunku aktywniejszy i bardziej zdeterminowany – ocenia Pindel.
Oceny negatywnej z punktu widzenia miejscowych nie zmieniło trafienie Jakuba Marekwicy, który w 59. minucie dobił „wypluty” przez bramkarza strzał Płoszaja. Minęło raptem 20. minut, a ekipa ze Ślemienia kontynuowała popis licznik swoich goli zwiększając do 6. W roli prawdziwego kata występował po dwakroć Stawowczyk, w tym raz w następstwie asysty znamionującego wyczekiwaną zwyżkę formy Riana Machado. – Szczerze przyznam, że spodziewałem się trudniejszej przeprawy, bo zespół z Wisły był za poprzednie mecze bardzo chwalony. Wygraliśmy tymczasem przekonująco, a mogliśmy i wyżej. Graliśmy dobrze i pewnie, co niewątpliwie cieszy – klaruje Piotr Jaroszek, szkoleniowiec Smreka.
I jeszcze ciekawostka – piłkarze ze Ślemienia wzięli rewanż za domową porażkę z jesieni. Wówczas oba zespoły postawiły na atak totalny, a wynik 5:6 z perspektywy gospodarzy to potwierdza. Tym razem goli było nieco tylko mniej, kibice narzekać na emocje nie mogli, choć ci miejscowi słusznie zauważają, że wiślanie wciąż nieszczególnie radzą sobie przyjmując ligowych konkurentów na „Jonidle”. Z 10. domowych spotkań na swoją korzyść rozstrzygnęli ledwie 1.