Kolejnym gościem wtorkowej STREFY WYWIADU była postać nietuzinkowa. Sebastiana Kawę śmiało można określić mianem najbardziej utytułowanego sportowca w naszym kraju. Zawodnik Aeroklubu Bielsko-Biała wygrał wszystko, co tylko w uprawianej przez niego dyscyplinie wygrać się dało. Szukając kolejnych wyzwań, jeszcze w tym roku, jeśli wszystko odbędzie się zgodnie z planem, Kawa szybowcem latał będzie w Himalajach. Sebastian_Kawa

Z szybownikiem, który w tym roku, do swojej okazałej, medalowej kolekcji dorzucił trzy złote krążki, wywalczone podczas mistrzostw świata w Argentynie, mistrzostw Europy we Francji oraz mistrzostw Europy w Polsce, rozmawialiśmy m.in. o kondycji polskiego szybownictwa, początkach wielkiej kariery oraz planach na przyszłość. Z Sebastianem Kawą spotkał się Krzysztof Biłka.

SportoweBeskidy.pl: - Szybownictwo nie jest popularną dyscypliną...

Sebastian Kawa: - No właśnie. Dlaczego? Można mówić o dwóch rodzajach popularności, o tym czy coś jest masowe, powszechne bądź, czy o czymś dużo się mówi i pisze. Myślę, że bardzo dużo osób chciałoby spróbować latania, ale problem polega na tym, że przez biurokratyczne bariery stało się mało dostępne. Dawniej wystarczyło stworzyć coś na wzór lotni i można było latać. W tej chwili każdy sprzęt musi być certyfikowany, szkoły muszą być certyfikowane, lotnisko musi być certyfikowane, mechanik musi być certyfikowany, każdy pilot musi posiadać aktualne badania lekarskie. Pół żartem, pół serio, dochodzi to tego, że latają papiery, a nie sprzęt. To wszystko utrudnia życie ludziom związanym z lotnictwem, z szybownictwem. Lotnictwo wyczynowe bardzo się oddaliło od lotnictwa, nazwijmy to, codziennego. Stało się droższe, a przez to zanika. Niemal w każdym kraju tak wygląda sytuacja. Są oczywiście wyjątki. Np. w Czechach, do przepisów, które obowiązują także u nas, jest inne, bardziej liberalne podejście.

SportoweBeskidy.pl: - Przysłowiowy Kowalski chce wsiąść w szybowiec, rozpocząć przygodę związaną z lataniem. Jak powinny wyglądać jego pierwsze kroki? 

S.K.: - Są odpowiednie szkoły oraz aerokluby, które szkolą pilotów. W całej Polsce jest ich bardzo dużo. Nie ma w tej chwili żadnych ograniczeń wiekowych. Należy przejść badania lotniczo-lekarskie, które są aktualnie bardziej liberalne niż kilka lat temu. Po kursie teoretycznym, który najczęściej odbywa się zimą, trzeba poświęcić trochę czasu w lecie na szkolenie praktyczne. Niezbędne jest opanowanie podstawowych manewrów, startu i lądowania. Na sam koniec należy wykonać tzw. przelot o długości 50 km, najlepiej samemu. Z Bielska bądź Żaru leci się do Rybnika albo Krakowa. Wówczas można uzyskać licencję pilota szybowcowego. Oczywiście nauka w tym momencie się nie kończy. Pilot zbiera cenne doświadczenie przez całe życie.

SportoweBeskidy.pl: - Jakie cechy powinien posiadać kandydat na dobrego pilota?

S.K.: - Nie ma jakiś specjalnych wymagań. Jeśli ktoś bez problemów nauczył się jeździć rowerem czy samochodem, to podobnie powinno być z szybowcem. Dużym problemem jest choroba lokomocyjna. Pilot nie może brać środków, które łagodziłyby jej dolegliwości. Błędnik i organizm muszą się przyzwyczaić do kołysania. Na pewno osoby dokładne, radzące sobie z prowadzeniem rozmaitych urządzeń, stratedzy, którzy potrafią myśleć, o tym co się wydarzy za kilka minut, nie powinni mieć problemów z lataniem.

sebastian kawa 2

SportoweBeskidy.pl: - Sportowiec chcąc dojść do perfekcji musi trenować. Jak wyglądają pańskie treningi?

S.K.: - Moje treningi w tej chwili, to starty w zawodach. Nie ma pieniędzy na to, by zawodników, nawet członków kadry narodowej, wysyłać na obozy przygotowawcze. Na pewno wyjazdy np. w Alpy byłyby wskazane. Startujemy bowiem w zawodach nie znając danego miejsca. Piloci, którzy mieli okazje je poznać mają przewagę. My startujemy bez treningu. Ciężko pokonać wówczas miejscowych pilotów. Po mistrzostwach Europy we Francji odbyły się w tym roku mistrzostwa Europy u nas, w Ostrowie Wielkopolskim. Nie daliśmy konkurencji żadnych szans, zdobyliśmy wszystkie medale. Treningów poza naszym krajem nam brakuje. Jednak z drugiej strony, trening podczas zawodów jest najlepszą jego formą. Rywalizuje się wtedy z zawodnikami, można  porównać swoje decyzje z decyzjami innych pilotów.

SportoweBeskidy.pl: - Przygodę ze sportem rozpoczynał pan od żaglówki...

S.K.: - Żeglarstwo rzeczywiście było pierwszą dyscypliną, w której próbowałem swoich sił. Nauczyłem się wówczas rywalizować, nie odpuszczać w trudnych sytuacjach. Nabrałem cech potrzebnych każdemu zawodnikowi, niezależnie od tego, jaką dyscyplinę uprawia. Później zacząłem latać. Bardzo szybko opanowałem technikę latania. Po kursie podstawowym, o którym mówiliśmy, miałem okazje latać z moim tatą, instruktorem szybowcowym oraz bardzo dobrym pilotem na poziomie krajowym. Jako członek kadry szybowcowej nie miał okazji startować w zawodach zagranicznych, ale w Polsce wygrywał. Latał także samolotami, uprawiał akrobację samolotową. Loty treningowe z tatą oraz jego wsparcie bardzo mi pomogły. Pozwoliły szybko osiągnąć odpowiedni poziom. Pojechałem na swoje pierwsze zawody, Mistrzostwa Polski Juniorów i wygrałem je z ogromną przewagą nad resztą stawki. Od tego momentu kariera, siłą rzeczy, troszeczkę przyspieszyła. Zacząłem jeździć na zawody międzynarodowe. Jako junior wystartowałem w mistrzostwach świata we francuskich Alpach. Zajął wówczas siódme miejsce, ale nie uznałem tego za sukces, choć wygrałem kilka konkurencji m.in. najdłuższą na całych zawodach. Gdyby nie jedna konkurencja, która była rozgrywana w bardzo trudnych warunkach, prawdopodobnie zdobyłbym medal. Wtedy byłem jedynym polskim pilotem, który potrafił latać w górach. Inni często nie mieli okazji, żeby startować za granicą, latali głównie na terenach równinnych w Wielkopolsce. Teraz to się trochę zmienia. Za moim przykładem ludzie zaczęli odwiedzać Alpy. Na wiosnę na Słowacji zawsze odbywają się duże zawody. Najwięcej jest pilotów z Polski.

SportoweBeskidy.pl: - Jak długo trwała droga na szczyt światowego szybownictwa?

S.K.: - Od momentu mojego pierwszego startu we wspomnianych juniorskich mistrzostwach Polski borykałem się z problemami sprzętowymi. Miałem zamknięta drogę do latania w klasie otwartej, w której lata się na największych i najdroższych szybowcach. Podobała mi się zawsze klasa 18-metrowa. Wystartowałem w niej pierwszy raz w tym roku, po dziesięciu latach wygrywania. Na początku rywalizowałem w niższych klasach, ale to nie znaczy, że konkurencje były słabsze. W klasie otwartej powstaje „klub starszych panów”, których stać na to, żeby latać na największych szybowcach. W bardzo popularnej klasie klub, czyli tej obejmującej mniejsze i tańsze szybowce, jest zacięta rywalizacja. Przed zawodami często trzeba odrzucać zawodników, bo jest za dużo chętnych.       

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

SportoweBeskidy.pl: - Można powiedzieć, że w szybownictwie osiągnął pan już wszystko. Medale mistrzostw świata, mistrzostw Europy. Skąd czerpie pan motywację do kolejnych startów?

S.K.: - W tym roku wystartowałem w mistrzostwach świata w Argentynie, mistrzostwach Europy w klasie 18-metrowej we Francji oraz mistrzostwach Europy w klasie standard, które odbyły się w Ostrowie Wielkopolskim. Zdobyłem kolejne trzy złote krążki. Trochę mi się to już znudziło. Wciąż nie jesteśmy dostrzegani. W Ostrowie zdobyliśmy wszystkie medale, to był największy sukces polskiego szybownictwa, a w mediach nikt o tym nie wspomniał. To przekłada się na nasze problemy finansowe. Marketing w aeroklubie kiedyś szwankował, ale teraz jest inaczej. Niestety szybownictwo uznaje się za sport mało ciekawy. Od 10 lat moja rodzina, do każdego wyjazdu musi dokładać. Pomoc ze strony Bielska jest długotrwała, ale to nie jest pomoc, która pozwalałaby na swobodne wyjazdy na zawody. W tym roku wystartowałem w trzech imprezach rangi mistrzowskiej, bo uznałem, że jeszcze nikt tego nie zrobił. W przyszłym trzykrotnie będzie można rywalizować o medale mistrzostw świata. Jeśli nie znajdę sponsora, to chyba zrezygnuję z udziału w tych zawodach. Chciałbym przestać dopłacać do latania. Muszę zarobić na swoją emeryturę.

Szukam sobie także innych wyzwań. Jestem właśnie w trakcie przygotowań do wyjazdu w Himalaje. Zaskakujące jest to, że do tej pory, w tych górach, szybowcem nikt nie latał. Były organizowane wyprawy motoszybowcami, lata tam dużo mikrolotów. Na Mont Everest zdobyto helikopterem, balonem, ale nikt nigdy nie dostał się tam wykorzystując siły tkwiące w przyrodzie, czyli prądy wznoszące się wzdłuż zboczy, fale i termikę. Przede mną pracochłonny wyjazd. Szybowiec trzeba przetransportować. Statkiem w kontenerze popłynie miesiąc, w najbliższy czwartek powinien wypłynąć. Sam muszę przygotować sobie mapy lotnicze, załatwić różnorakie pozwolenia. Biurokracja jest największym problemem.

SportoweBeskidy.pl: - Jak pan ocenia kondycję polskiego szybownictwa?

S.K.: - Polskie szybownictwo ma się źle. Nie jest to sport dochodowy, nie wykorzystuje się go medialnie, a mamy przecież sukcesy, o których można mówić i pisać, ale tego się nie robi. Nie wiem dlaczego. Sukces, to przecież sukces, lepszy niż siódme czy dziesiąte miejsce. Nie dotuje się lotnictwa. Młodzież nie ma łatwego dostępu do szybownictwa. Jeszcze większe problemy mają ci, którzy ukończyli podstawowy kurs. Bardzo trudno zdobyć doświadczenie, przejść na kolejny etap. Liczba szybowników spada. Jest ogromna przepaść pomiędzy kadrą a reszta pilotów. Jeśli na zawodach pojawia się ktoś z kadry, to bez problemu je wygrywa. Świadczy to o tym, że mamy problem z następcami. Dla nas jest to trochę przykre.

Mamy zapewniony sprzęt do szkolenia, szybowce typu Bocian i Puchacz mają ponad 20 lat, ale dopóki szybowca się nie rozbije, to będzie latał. Problemy dotyczą sprzętu wyczynowego. Kadra dysponuje trzema szybowcami, które można wysłać na mistrzostwa świata czy Europy. Pozostałe szybowce musimy wypożyczać. Brakuje także innego sprzętu. Do Argentyny na mistrzostwa świata udaliśmy się liczną ekipą, ale bez wyposażenia. Nie mieliśmy m.in. samochodów niezbędnych do sprowadzania szybowców z terenów przygodnych czy przyczep transportowych. Pomagała nam miejscowa Polonia.  

SportoweBeskidy.pl: - Dziękuję za rozmowę. S.K.: - Również dziękuję.

szybowiec

                                            Szybowiec klasy otwartej ASH 25 w pełnej okazałości.