SportoweBeskidy.pl: Pamięta pan moment objęcia sterów w Bestwinie? W jakiej sytuacji był wówczas zespół?

Sławomir Szymala: Pamiętam i to ze szczegółami. Do Bestwiny trafiłem trochę przez przypadek. Skontaktował się ze mną grający tam wówczas Damian Pokusa z informacją o poszukiwaniach nowego trenera. Na umówione naprędce spotkanie z prezesem Wacławem Waliczkiem i kierownikiem Markiem Firgankiem jechałem przez Kobiernice, bo stamtąd również miałem równolegle propozycję. I to lepszą pod względem finansowym. Rozmowa w Bestwinie była jednak bardzo konkretna, poza tym było tu dwóch zawodników, na których chciałem oprzeć budowanie drużyny, a więc wspomniany Damian Pokusa i jeszcze wtedy młodzieżowiec Mateusz Droździk, którego próbowałem sprowadzić wcześniej do Wilamowic. Zespół objąłem po 6 meczach rundy jesiennej, gdy z 3 punktami na koncie znajdował się na przedostatnim miejscu w tabeli ligi okręgowej. Zmiana miała więc charakter typowo ratunkowy w trudnej sytuacji.

SportoweBeskidy.pl: Co stawiano przed drużyną będącą średniakiem ligi okręgowej jako najistotniejsze założenia?

S.Sz.: Utrzymanie w lidze. Na nasze szczęście wyniki szybko się poprawiły po moim przyjściu, a jesienią przegraliśmy tylko mecze z GKS-em Radziechowy i Koszarawą Żywiec, czyli ekipami, które wiodły prym w lidze. Sezon zakończyliśmy z dorobkiem ponad 40 punktów i 9. lokatą, więc cel zrealizowaliśmy z nawiązką. Kluczowe było moim zdaniem to, że drużyna przekonała się błyskawicznie, iż bez odpowiedniego podejścia do niczego nie dojdziemy. Pamiętam zdziwienie zawodników, a nawet kibiców, gdy Szymon Skęczek uznawany wówczas za ikonę w Bestwinie zasiąść musiał dwukrotnie na ławce rezerwowych, gdy nie trenował wystarczająco dużo.

SportoweBeskidy.pl: Kolejne lata w Bestwinie to wytrwała praca i temat awansu raczej się nie przewijał...

S.Sz.: Po utrzymaniu, o którym wspomniałem, nie było pomysłów, aby od razu bić się o najwyższe miejsca w lidze. Wiedzieliśmy doskonale na czym stoimy. Prezes Waliczek niejednokrotnie podkreślał, że chce mieć święty spokój i nie martwić się o to, czy drużyna spadnie do A-klasy (śmiech). Sami natomiast podnosiliśmy sobie poprzeczkę. I rzeczywiście po długich miesiącach wytrwałej pracy zaczęliśmy się liczyć w stawce ligi okręgowej, a do Bestwiny wszyscy przyjeżdżali, jak na teren trudny do zdobycia.

Temat awansu, skoro został wywołany, pojawił się de facto 2,5 roku temu wraz z reformą na poziomie lig okręgowych. Nie dlatego jednak, że zrobiło się łatwiej w walce o awans. Wszyscy stwierdziliśmy zgodnie, że można byłoby spróbować sięgnąć po coś więcej. Mistrzostwo zdobyła ostatecznie Iskra Pszczyna, ale rozegrano wówczas tylko jedną rundę z racji pandemii. Straciliśmy ledwie 2 punkty do drużyna, która uzyskała awans, ale nie czuliśmy się słabsi, zwłaszcza po minimalnie przegranym meczu w Pszczynie, gdzie byliśmy zespołem dominującym na boisku. Pewnie jednak nie bylibyśmy do końca usatysfakcjonowani z mistrzostwa po rundzie. W końcu go zdobyliśmy, po sezonie także dziwnym, ale rozegranym w całości. Cieszyliśmy się, ale sam też wiedziałem z czym IV liga się wiąże, więc nastroje w jakiejś mierze starałem się w klubie tonować.

 



SportoweBeskidy.pl: W styczniu 2018 roku został pan zwolniony w dziwnych okolicznościach, ale prezes Tomasz Miroski wycofał się z tej decyzji. Nie była to lampka ostrzegawcza, że może taka sytuacja się powtórzyć?

S.Sz.: Nie podchodziłem do tego w taki sposób. Prawdą jest, że każdy trener, który przychodzi do klubu już następnego dnia jest bliżej wylotu. Nie tyczy się to tylko Fergusona (śmiech). Dla mnie czymś wielkim w momencie tamtego zamieszania była reakcja drużyny, jakiej życzyłbym każdemu trenerowi. Piłkarze wstawili się za mną, grożąc nawet tym, że nie przystąpią do rundy wiosennej. Wszystko rozeszło się później „po kościach”. Wspólnie byliśmy tak zmobilizowani, że obroniliśmy zajmowane po jesieni 2. miejsce w lidze, ustępując jedynie bezkonkurencyjnej drużynie z Czechowic. Miałem tą osobistą satysfakcję, że zostałem wybrany latem trenerem sezonu w BLO.

SportoweBeskidy.pl: Dziś znów rozmawiamy o dymisji – czuje się pan ofiarą własnego sukcesu? To nie jest odosobniony przypadek, że po awansie do wyższej ligi drużyna ma znacznie słabsze wyniki, a prezesi nie wytrzymują ciśnienia...

S.Sz.: Pod względem organizacyjnym i sportowym IV liga to w porównaniu do „okręgówki” przepaść. Wzmocniliśmy się przed sezonem na tyle, na ile pozwalały na to możliwości finansowe. Nie mam do nikogo pretensji i mieć ich nie mogę, bo – jak już wspomniałem – doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co przeskok na IV-ligowy poziom może oznaczać. Myślę, że ani ja, ani nikt z zespołu, który uzyskał awans nie postąpiłby dzisiaj inaczej, nawet w obliczu zmiany dotykającej mnie jako trenera, ponieważ dokonaliśmy czegoś historycznego.

SportoweBeskidy.pl: Nie takiego zakończenia pracy w Bestwinie zapewne się pan spodziewał. Odczuwa trener żal i smutek, że nie pozwolono dokończyć walki o utrzymanie w IV lidze?

S.Sz.: Nie jest to sytuacja komfortowa, bo pewien super okres w mojej przygodzie z piłką dobiegł końca. Przyznam, że w trakcie rundy chodziły mi po głowie myśli, aby zrezygnować. Nie uznałem jednak za właściwe uciekanie z okrętu nabierającego wody i wcale jeszcze nie tonącego, bo tak mówię o drużynie z Bestwiny w tym momencie. Zostałem do końca rundy ze względu na wiarę w realne możliwości utrzymania w IV lidze i nie jest to opinia pod publiczkę. Żalu w każdym razie nie mam, prezes podjął taką decyzję i miał do tego prawo.

SportoweBeskidy.pl: Sporo pochlebnych komentarzy i słów wsparcia padło po naszym artykule pod adresem trenera, ale przysłowiowy kamyczek do ogródka też się pojawił, a mianowicie wypowiedź w stylu: „to trener odpowiada za wynik, a tu nie chciał postawić na młodzież, dając grać w dużej mierze tym, którzy zasłużyli na to awansem”...

S.Sz.: Cieszę się przede wszystkim z tego, że jestem raczej dobrze postrzegany na kanwie pracy wykonanej w Bestwinie. A przywołany komentarz? Co do wyniku sportowego – zgadzam się jak najbardziej, bo jako trener ponoszę za niego odpowiedzialność. Natomiast wątek dotyczący młodzież, to ewidentnie stwierdzenie kogoś, kto kompletnie nie wie o czym mówi. W IV lidze bardzo ciężko byłoby wskazać kluby, które grają swoimi młodzieżowcami, nie wliczając w to „dwójek”. Ci najzdolniejsi chłopcy, także z gminy Bestwina, trafiają do Rekordu czy Podbeskidzia i tam szukają dalszego rozwoju. W przeciągu dwóch sezonów po awansie praktycznie każdy zespół przechodzi rewolucję kadrową i mało kto z czasów „okręgówki” w danym klubie pozostaje. Takie są realia. Gdybyśmy mieli kilka punktów więcej, a były na to jesienią szanse, których nie wykorzystaliśmy oczywiście, to pewnie tematu dziś nie byłoby.

SportoweBeskidy.pl: Oberwało się za to prezesowi klubu za decyzję zbyt pochopną...

S.Sz.: Nie uważam to za sprawiedliwe w ocenie. Prezes Miroski bardzo angażuje się w życie klubu, któremu poświęca mnóstwo uwagi. Wykonuje naprawdę kawał dobrej roboty w Bestwinie. Owszem – styl rozstania ze mną może i trochę do życzenia pozostawia, ale taka fala krytyki jest zwyczajnie niezasłużona.