I teraz scenariusz meczu mógł przypaść do gustu piłkarskim koneserom, wszak jego koleje diametralnie się zmieniły. Do pauzy lepiej poczynali sobie żabniczanie. W 18. minucie potwierdzeniem tego był strzał z rzutu wolnego Tomasza Strzałki z dalekiego dystansu. Piłka minęła środkowych obrońców wiślańskiego zespołu, skozłowała przed zaskoczonym Andrzejem Nowakowskim, zaś finalnie zatrzepotała w siatce. – Nieźle sobie radziliśmy, bo nie dopuszczaliśmy rywala do stwarzania sytuacji pod naszą bramką. Mieliśmy w jakimś stopniu mecz pod kontrolą – klaruje Zbigniew Skórzak, trener Metalu Skałki.

Przebieg gry po myśli gospodarzy uległ błyskawicznej metamorfozie po zmianie stron. W roli głównej dla odwrócenia losów potyczki wystąpił niezawodny Szymon Płoszaj. W 55. minucie snajper WSS przymierzył idealnie w „okienko” z rzutu wolnego, karząc beniaminka „okręgówki” za faul na Sebastianie Juroszku. Kilka chwil później podopieczni Tomasza Wuwera już prowadzili. Na prawym skrzydle rywalom „urwał się” Jakub Marekwica, dograł do Płoszaja, który bez namysłu przy pomocy poprzeczki pokonał golkipera Metalu Skałki. Bramkowa akcja wzbudziła kontrowersje o tyle, że żabniczanie sugerowali przewinienie, którego źle ustawiony arbiter nie dostrzegł. – Ta cała sytuacja i stracony gol tak naprawdę nas „zgasiły” – ocenia Skórzak.

Niejako gwoździem do trumny dla Metalu Skałki była 75. minuta. Płoszaj tym razem wcielił się w rolę asystenta, a Szymon Woźniczka z półobrotu lewą nogą podwyższył wynik na 3:1. Warto zaznaczyć, że jeszcze wcześniej rezerwowy zespołu z Wisły mógł wpisać się na listę strzelców, lecz instynktem nie zdołał się wykazać. Końcowy fragment meczu to ambitne dążenia żabniczan, by wynik poprawić. Tomasz Gąsiorek ostemplował jednak słupek, a Dariusz Chowaniec trafił w poprzeczkę „świątyni” gości.