I to nie tylko ze względu na fakt, że po burzliwym rozstaniu na stadion przy ulicy Targowej wracał Piotr Motyka, do niedawna trener zespołu z Milówki. Na murawie spotkały się przede wszystkim drużyny, które w zbliżającym się sezonie myślą o czymś więcej niż tylko spokojnym utrzymaniu. – Do 30. minuty przeciwnik nie odstawał, miał siłę do biegania. Potem spotkanie toczyło się pod nasze dyktando – opisuje wspomniany pomocnik GKS-u, który odegrał ważną rolę w pucharowej batalii.

Istotnie 2 kwadranse rywalizacji były bardzo wyrównane, a oba zespoły w podobnym stopniu dążyły do zdobycia gola. Podhalanka nie ustępowała mimo wszystko faworyzowanym gościom, dla potwierdzenia odnotować należy, że z 5. metrów pomylił się w dogodnej sytuacji Radosław Tracz. Gdy kibice zgromadzeni na trybunach godzili się już z myślą, że goli w premierowych 45. minutach nie ujrzą, sędzia podyktował rzut karny za zagranie ręką Szymona Śleziaka w polu karnym, a zdarzenie nie pozostało bez dodatkowych emocji. – Moim zdaniem sędzia popełnił błąd. Szymon nie miał czasu na reakcję, został „nastrzelony” z bliskiej odległości. Szkoda, że tak się stało, bo w pierwszej połowie mieliśmy lekką przewagę – komentuje trener Podhalanki Sławomir Szymala. Tymczasem rzut karny pewnie wykorzystał Marcin Byrtek...
 


W drugiej odsłonie przewagę osiągnęli goście – 2 sytuacje sam na sam zmarnował Jakub Pieterwas, precyzji zabrakło również Motyce, „setek” nie wykorzystał ponadto Kacper Marian. Kropkę nad „i” postawił w 75. minucie Motyka, który strzałem w okienko z rzutu wolnego z 25. metrów nie dał szans Wiesławowi Arastowi. – Podhalanka nie zagrażała już naszej bramce. Wynik 2:0 to najniższy wymiar kary. Spodziewałem się więcej po mojej byłej drużynie – dodaje Motyka.

W sposób bardziej dyplomatyczny mecz podsumował szkoleniowiec pokonanych. – Cieszę się, że mogliśmy zagrać z tak wymagającym przeciwnikiem. Potraktowaliśmy ten mecz jako jednostkę treningową. Mierzyliśmy się z zespołem, który będzie faworytem rozpoczynających się za tydzień rozgrywek. My potrzebujemy jeszcze trochę czasu, by pokazać pełnię naszych możliwości – podkreśla Szymala.