Kolejnym gościem Strefy Wywiadu był pochodzący z Łodygowic arbiter piłkarski Tomasz Wajda, który obecnie rozstrzyga mecze piłkarskie jako sędzia Ekstraklasy.

wajda

Z naszym gościem, spotkaliśmy się na stadionie w Łodygowicach, gdzie rozmawialiśmy m.in. o trudnej roli sędziego w meczowych sytuacjach, czy nowinkach, które zaczynają pojawiać się w futbolu. Z Tomaszem Wajdą rozmawiał Mateusz Stwora.

Sportowebeskidy.pl: - Rola sędziego w meczach piłkarskich to sprawa niełatwa, wymagająca przede wszystkim znajomości przepisów. Są momenty w spotkaniach, kiedy decyzje trzeba podejmować bardzo szybko. Pojawiają się także emocje związane z meczem. Zdarzyło się Panu pod wpływem emocji pomylić w swoich ocenach?

Tomasz Wajda: - Każdy jest tylko człowiekiem. Błędy zdarzają się trenerom, którzy wystawiają skład, zawodnikom, którzy nie wykorzystują sytuacji stuprocentowych i zdarzają się również błędy arbitrom. Najważniejsze jest to, żeby nie były to błędy, jak zwykł mawiać przewodniczący Przesmycki (Zbigniew Przesmycki, Przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN - przyp. red.) czarne na białym. Czyli sytuacje, w których wszyscy widzą, że np. rzutu karnego nie było, a sędzia go dyktuje, bądź też odwrotna sytuacja. Ale to są ułamki sekund, mamy więc tego pełną świadomość. Eksperci w telewizji w kilkuosobowym składzie, mając do dyspozycji kilkanaście powtórek, nie są w stanie jednoznacznie określić się co do danego zdarzenia. A my, mamy ułamek sekundy na to, żeby decyzję podjąć na boisku...

Sportowebeskidy.pl: - Najtrudniejsze spotkanie, spośród tych, które dotąd Pan prowadził?

T.W.: - Takim spotkaniem, które zapadło mi w pamięci, gdzie mecz był trudny dla sędziego, jest mój pierwszy, debiutancki mecz w Ektraklasie, gdzie jeszcze jako sędzia pierwszoligowy zostałem wyznaczony w ostatniej kolejce na mecz Jagiellonia Białystok - ŁKS Łódź. To był taki mecz, który rozgrywany był o przysłowiową pietruszkę, bo goście byli pewni spadku z ligi, ale ci zawodnicy walczyli o swój byt, o nowe kontrakty i załapanie się do jakiejś drużyny ekstraklasowej. I to spotkanie obfitowało w wiele sytuacji trudnych do oceny. Zapamiętałem to spotkanie dlatego, że tacy zawodnicy jak Saganowski i Frankowski otrzymali w tym meczu czerwone kartki. Ale był to też bardzo ważny mecz dla mnie, bowiem miał duże znaczenie w kontekście mojego dalszego rozwoju jako sędziego.

Sportowebeskidy.pl: - 25 września 2012 roku. Mecz 1/8 Pucharu Polski - Warta Poznań - Wisła Kraków...

T.W.: - Ten mecz nie był jakimś wybitnym w kontekście trudnych sytuacji meczowych, które musimy oceniać. Ale został zapamiętany i w jakiś sposób "rozdmuchany" medialnie w kontekście sytuacji z ostatniej minuty meczu, kiedy zawodnik Wisły próbując zagrać piłkę, mając równocześnie wysoko uniesioną nogę trafił w głowę przeciwnika. Po analizie wideo uznaliśmy, zgadzając się również z tym, co po meczu w szatni powiedział nam obserwator, że powinien to być rzut karny  dla Warty Poznań. Ze swojej pozycji nie byłem jednak w stanie tego ocenić, a nie wychwycił także tego asystent.

Sportowebeskidy.pl: - 77. minuta tego samego meczu, Rafał Boguski strzelający rzut karny. Piłkarz Wisły trafił w słupek, po czym dobił piłkę do bramki. Wpierw, bramka została uznana i dopiero po chwili, decyzja została zmieniona. Z czego wynikła ta błędna interpretacja, zbyt duże emocje?

T.W.: - Możliwe, że tak. Ale medialnie, zostało to przedstawione inaczej niż było w rzeczywistości. A ja nie zwykłem "biegać" do mediów i tłumaczyć się, co zresztą nie jest też wskazane. Podczas spotkanie,  używamy systemu komunikacji radiowej. I sytuacja wyglądała tak, że Boguski uderzył piłkę trafiając w słupek i dobił ją do bramki. Wyciągnąłem wówczas rękę w kierunku środka, ale nie użyłem jeszcze gwizdka. Analiza zdarzeń i informacje, które zaczęły do mnie "dopływać" spowodowały zmianę decyzji. I nawet nie podpowiedź z boku, a właśnie szybka analiza sprawiła, że zorientowałem się, iż jest to gol zdobyty nieprawidłowo. Dlatego podjęliśmy słuszną decyzję, że gol nie zostanie uznany. Później, to spotkanie miało taką, a nie inną historię w mediach i próbowano snuć podejrzliwe wnioski. Ale to już nie moja rola, żeby odnosić się do tego komentarzem.

Tomasz Wajda żółta kartka

Sportowbeskidy.pl: - Pojawia się więc nam stara sędziowska zasada - patrz i czekaj.

T.W.: - Jeżeli coś zdarza nam się bardzo często, sytuacje meczowe powtarzają się są do siebie podobne, to łatwiej je oceniać. Zdarzenie, gdzie zawodnik wykonujący rzut karny uderza piłkę w słupek, a następnie dobija ją do bramki są rzadkością. Nie jest to sytuacja codzienna i... tak się zdarzyło. Najważniejsze, że końcowa decyzja była prawidłowa.

Sportowebeskidy.pl: - Można powiedzieć, że obecnie piłka nożna ewoluuje. Jak Pan zapatruje się na możliwość umieszczenia w piłkach specjalnych chipów, które miałyby pomóc w spornych sytuacjach bramkowych, kiedy nie jest jasnym, czy futbolówka przekroczyła linię bramkową czy też nie?

T.W.: - Jeśli chodzi o kontrolę lini bramkowej, to zdecydowanie popieram tego typu działania. Ale nawet federacje światowe zgadzają się na zastosowanie tej technologii, którą popiera także FIFA, jak również UEFA. Co roku spotyka się "ciało", które decyduje o zmianach w przepisach, czy też zmianach dotyczący interpretacji poszczególnego przepisu, International Football Association Board. W tym roku takie spotkanie już się odbyło i wprowadzono ogólnik do przepisów, gdzie pojawił się punkt dotyczący  Goal Line Technology, który zezwala federacjom piłkarskim na wprowadzenie systemu kontrolowania linii bramkowej. Dlatego jeżeli taki system jest zamontowany na stadionie to jest nawet wskazane, by z niego skorzystać. A o tym, czy taka technologia jest montowana na stadionach, decyduje organizator rozgrywek.

Sportowebeskidy.pl: - Swego czasu pojawił się tez pomysł wprowadzenia analizy wideo, która miała dotyczyć najtrudniejszych, najbardziej spornych sytuacji meczowych. Wydaje się, że kwestia chipów w piłkach jest dobrym pomysłem. Ale wprowadzenia analizy wideo mogłaby znacznie przedłużać mecze piłkarskie, które niejednokrotnie także z innych powodów potrafią trwać znacznie dłużej. Jak odniesie się Pan do tego pomysłu?

T.W.: - Nie chciałbym odpowiadać za całe środowisko, więc powiem jak wygląda to tylko z mojego punktu widzenia.  To co zostało powiedziane, czyli na pewno mecze przedłużałby się, ale pojawia się także inny problem. Co tej analizie miałoby podlegać? Bo jeżeli analizowalibyśmy coś w polu karnym, to ktoś mógłby zapytać, dlaczego nie sprawdzamy tej sytuacji, która także była trudna do oceny, a miała miejsce np. na środku boiska.

Poza tym, temat ewentualnych rozstrzygnięć na podstawie tej analizy. Np. sytuacja ze spalonym. Jeżeli sędzia podnosi chorągiewkę to pozwalamy kontynuować tą grę, a dopiero potem rozstrzygamy czy był spalony, po tym jak padł gol z tej sytuacji? Byłoby to więc trudne, jakie sytuacje należy rozstrzygać. Kolejnym problemem byłoby także to, że przed monitorem musiałby zasiadać sędzia, który decydowałby na podstawie analizy. Tymczasem każdy arbiter główny, w zależności od tego, jak "układają się" zawody, obiera poziom dopuszczalnej gry fizycznej między zawodnikami. Dobiera także odpowiedni poziom kar indywidualnych. A mentalność każdego sędziego jest przecież inna, tymczasem ta druga osoba podejmowałaby np. decyzję o żółtej kartce. Ale popatrzymy choćby na sytuację, o której mówiliśmy, czyli fakt, że kilku ekspertów analizujących jedno zdarzenie, czy nawet my sędziowie spotykając się na szkoleniach, mamy jakieś odmienne zdanie. Podczas szkoleń staramy się oczywiście dążyć do konsensusu i dochodzimy do porozumienia w kwestii oceny danego zdarzenia. Ale podczas meczu, byłby właśnie problem tej mentalności poszczególnych arbitrów.

Sportowebeskidy.pl: - Wspomniał pan o spalonym. Pojawiła się ostatnio wzmianka w przepisach szczegółowo wyjaśniająca sytuację z pozycją spaloną w momencie, kiedy piłka po zagraniu gracza drużyny atakującej, "po drodze" dotyka zawodnika zespołu przeciwnego. To oznacza, że dotąd był problem z oceną takich sytuacji? Kiedy zagrania rywala traktowane jest jako podanie do rywala będącego na pozycji spalonej, a kiedy jako przypadkowo dotknięcie piłki?

T.W.: - International Football Association Board, który zajmuje się zmianami w przepisach uznał, że ten zapis, który został wprowadzony ma ułatwić ocenę takich sytuacji. Dotychczas był to zapis, który "mówił", że zawodnik będący na pozycji spalonej wykonujący gest, lub też ruch zdaniem sędziego dezorientujący przeciwnika, traktowany jest jako spalony. I to kluczowa rzecz, która została w swoim brzmieniu zmieniona. Nie ma już bowiem zapisu dotyczącego gestu, bądź ruchu. Obecnie, arbiter rozstrzygając kwestię spalonego musi zwrócić uwagę na dwa aspekty jego zachowania. Czy zawodnik nie zasłania pola widzenia w wyraźny sposób bramkarzowi czy też obrońcy i czy atakuje go w celu walki o piłkę. Były więc wcześniej rozbieżności czy rywal absorbował zawodnika broniącego, czy swoim ruchem wpływam na przeciwnika. Teraz ta kwestia została rozstrzygnięta.

A jeśli chodzi o zagranie piłki od przeciwnika, pozwala nam to interpretować taką sytuacje w ten sposób, że jeżeli obrońca w pełni wizualnie kontroluje lot piłki i podejmuje się świadomie i rozmyślnie zagrania futbolówki, ale w związku np. z błędnym obliczeniem lotu piłki i złym ustawieniem zagrywa ją w sposób nieudolny do przeciwnika, wtedy nie ma spalonego. To zagranie musi być jednak w pełni świadomym zamysłem zagrania piłkarza broniącego. Bo jeśli np. piłka przypadkowo odbije się po zagraniu piłki od obrońcy i trafi do zawodnika na pozycji spalonej, to tutaj nic nie zmieniło się i nadal mamy spalonego. 

Jest jeszcze pojęcie parady obronnej, której ta sytuacja nie dotyczy. Taką paradę można wykonać także zawodnik z pola, który w celu uchronienia zespołu przed utratą gola wykonuje instynktownie ruch nogą próbując zablokować strzał, ale piłka po tej próbie przedostanie się do zawodnika będącego na pozycji spalonej, to także jest to spalony. Trudno jednak też mówić o tych sytuacjach jako teorii. Najłatwiejsza do analizy takich zdarzeń jest analiza na klipach wideo, które świetnie obrazują, w jakich sytuacjach należy podejmować konkretne decyzje.

Tomasz Wajda_4

Sportowebeskidy.pl: -  Może zdarzyć się sytuacja, że np. w sobotę "gwiżdże" Pan w Ekstraklasie, zaś w następny dzień jest arbitrem meczu na niższym szczeblu rozgrywkowym. Nie ma wtedy problemu z mobilizacją, odpowiednim podejściem do swoich obowiązków?

T.W.: - Raczej nie zdarza się, żeby po dniu, w którym sędziowaliśmy mecz Ekstraklasy przyszło rozstrzygać w meczu niższej ligi. Wtedy, jest to podporządkowane temu wyższemu szczeblowi.  Bo jesteśmy wówczas mocno monitorowani w kontekście przygotowania fizycznego i zawsze po szczeblu centralnym następnego dnia jest rozbieganie. Mamy rozpiski od trenera przygotowania fizycznego, jesteśmy wyposażenie w GPS-y i specjalne Sport Testery, przez co jesteśmy cały czas monitorowani. Dlatego raczej nie zdarza się, żebyśmy dzień po dniu prowadzili spotkania, o których mowa w pytaniu.

Ale sędziowanie w niższych klasach rozgrywkowych mi ni stwarza żadnego problemu, bo do każdego spotkania, z zachowaniem wszelkich proporcji, podchodzę tak samo. Wiadomo, że w Ekstraklasie jest inny poziom, większe stadiony, publika czy otoczka medialna, natomiast w niższych ligach wygląda to nieco inaczej. Wychodzę jednak z założenia, że każdy mecz dla drużyny z danej klasy rozgrywkowej, to takie ich mistrzostwa świata. Dlatego ja podchodzę do tego w ten sam sposób i traktuje to spotkanie tak samo, jak byłoby to starcie na poziomie Ekstraklasy. Staram się być w pełni skoncentrowany i podejmować, jak najlepsze decyzje.  

Sportowebeskidy.pl: - Jakie jest marzenia Tomasza Wajdy, jako arbitra. Mistrzostwa Świata, Liga Mistrzów?

T.W.: - Musimy sobie stawiać wysokie cele i dążyć do ich realizacji. Dla mnie, największym marzeniem jest sędziowanie finału Ligi Mistrzów.

Sportowebeskidy.pl: - Dziękuję za rozmowę.

T.W.: - Dziękuję.