SZKODA
Szkoda. Straconych punktów. Brzmi to, jak herezja, bo skoro ostatni zespół ligi jedzie do wicelidera, a oba kluby dzieli 18 punktów, za dużo nie można się spodziewać. Do tego w zespole rywala trzech świeżo upieczonych reprezentantów i najlepszy napastnik ligi z polskim paszportem, dla mnie największy nieobecny listopadowych powołań – Mateusz Zachara. Do tego debiut nowego szkoleniowca. Słychać o „miotle” i że każdy w Górniku będzie chciał się pokazać. Ale gdyby nie detale, faworyt mógł ten mecz przegrać.
Eksperymentalne zestawienie linii obrony zabrzan – Antoni Łukasiewicz/Tomasz Wełnicki – plus wiedza o lukach, jakie ze swojej strony zostawia lubiący się zapędzać pod bramkę przeciwnika Paweł Olkowski spowodowała, że piłkarze z Bielska-Białej wcale nie zamierzali kurczowo się bronić. Nie po raz pierwszy drużyna stworzyła imponującą liczbę sytuacji strzeleckich. To już trzecie spotkanie z rzędu, po którym można to napisać. Skuteczność jednak przypominała bardziej tę z 0:0 z Wisłą Kraków niż z wiktorii nad Lechią Gdańsk. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze Piotr Malinowski. Sposób, w jaki po świetnym zagraniu Adama Deji odjechał zarówno Olkowskiemu, jak i Wełnickiemu to klasa światowa. Finisz był jednak znowu tragiczny. Nie wiem, czy Leszek Ojrzyński nauczy „Malinę” wykończenia akcji, ale na razie popracowałbym z nim nad podstawowym kłopotem, który powoduje jego nieskuteczność, a więc elementem o nazwie „podniesiona głowa”. Wierzę, że mimo 28 lat u Piotra da się to jeszcze wywołać. Po drugie Fabian Pawela. Miałem nadzieję, że gol z Lechią ściągnął z niego klątwę, która dręczy jeszcze wyżej wymienionego skrzydłowego. Może i tak, ale „Pawelka” nie czuje się dobrze grając na „9”. Mimo swoich atutów fizycznych nie przetrzyma piłki, poza tym nawet jeśli mu się to uda, nie ma jej z kim rozegrać. Wiadomo, że na tej newralgicznej od początku sezonu pozycji grało już pół zespołu. Krzysztof Chrapek, Marcin Wodecki, Piotr Malinowski, Sebastian Bartlewski, Łukasz Żegleń... Albo dajmy komuś regularnie tyle szans co w Piaście dostał Rabiola, by ktoś się w tę rolę „wczuł”, albo poszukajmy innego rozwiązania. Fabiana bym tam nie męczył. Zbyt szybko się zniechęca. Po trzecie szkoda, by wyżej niż Adam Deja grał Dariusz Łatka. Jasne, że w odbiorze jest lepszy od pomocnika ściągniętego z Kluczborka, ale odbiór ma wtedy sens, gdy będzie zalążkiem czegoś w ofensywie. Tu potrzebnych jest więcej atutów. Może impuls da powrót Marcina Wodeckiego, który na Lechię nie zmieścił się w „18”, a jego występ w Zabrzu blokowała klauzula. I wciąż czekam na jakieś wejście Bartlewskiego, który kompletnie zniknął z pola widzenia. Pozytywem jest powtarzalność w grze zespołu, kilka wypracowanych schematów przy stałych fragmentach, w czym duża zasługa Deji i faktu, że od pewnego czasu do „szesnastki” rywala fatyguje się Dariusz Pietrasiak. Nareszcie. Zespół wie co i jak grać, do cech wolicjonalnych też nie można się przyczepić. Drużyna nie zwiesza głowy, nawet gdy traci gola. No właśnie. Najbardziej boli to, że pierwsza groźna akcja, w momencie gdzie wszystko wydaje się być pod kontrolą, zaskakuje obronę z Bielska. Telichowski identycznie, jak w meczu z sierpnia z tym samym Górnikiem, ciągle opuszcza swoją strefę i schodzi z boku pod stoperów. Tworzy się luka, skąd po raz kolejny w pole karne wędruje groźna piłka. Podbeskidzie dwa razy w tym sezonie w ten sam sposób straciło z zabrzanami pierwszego gola! Tyle, że tym razem była jeszcze szansa, by piłkę za pierwszym razem wybić. I to nie z powrotem pod nogi przeciwnika...