- Dużo w piłce widziałem..., ale przegrać mecz po trzech rzutach różnych, finalnie 0:4, oddając pewnie „grubo” ponad 20 strzałów, grając „dobrą piłkę”, mimo fatalnego boiska, można? Można .... Przebieg meczu dawał dużą nadzieję, że tylko kwestią czasu jest pierwsza bramka dla nas i kolejne... Jest nam wstyd za ten wynik, ale nijak on nie oddaje tego, co się działo się na boisku. Piłka nożna... - przyznał na łamach klubowej strony trener rezerw Rekordu, Dariusz Rucki. 

 

Skuteczność, a raczej jej brak, był największą bolączką beniaminka z Bielska-Białej. W tym aspekcie o niebo lepiej zaprezentowali się piłkarze LKS-u, którzy już w 9. minucie objęli prowadzenie. Wszystko wskazywało, iż bielszczanie zdołają odpowiedzieć na to trafienie. Biało-zieloni częściej utrzymywali się przy piłce i stwarzali więcej podbramkowych zagrożeń. Na wpisanie się na listę strzelców okazje mieli m.in. Michał Śliwka, Szymon Młocek oraz Jakub Kempny. 

 

A jak mówi piłkarski banał, niewykorzystane okazje się mszczą. W tym przypadku miało to miejsce aż nadto boleśnie. W 52. minucie Grzegorz Jakosz głową skierował piłkę do siatki Rekordu. Chwilę później Bartłomiej Sikorski bezpośrednio przymierzył... z rzutu rożnego, a kropkę nad "i" postawił Mariusz Wanglorz, który na gola zamienił składną kontrę. Rezerwy Rekordu miały o tyle utrudnione zadanie, iż od 73. minuty grały w osłabieniu po drugiej żółtej, a w konsekwencji czerwonej kartce dla Młocka.