W dotychczasowej historii gier obu ekip Rekord nigdy nie schodził z placu gry zwycięski, choć dziś był tego bardzo bliski. Przez cały mecz to podopieczni Dariusza Mrózka byli zespołem lepszym, dłużej utrzymującym się przy piłce oraz stwarzającym więcej zagrożeń pod bramką przeciwnika. Początek meczu należał jednak do przyjezdnych, którzy raz za razem próbowali sforsować "mur" defensywy bielszczan. Ci jednak po kilkunastu minutach wrzucili na wyższy "bieg" i przejęli inicjatywę.

W 22. minucie bliski szczęścia był Konrad Kareta, którego uderzenie z bliskiej odległości obronił golkiper Ślęzy. Chwilę później to jednak wrocławianie mogli fetować trafienie, lecz na przeszkodzie Adamowi Samcowi stanął słupek. Wreszcie nadeszła 39. minuta. Wtedy to Szymon Szymański prostopadłym podaniem "obsłużył" Bartosza Guzka, a młody zawodnik z zimną krwią dopełnił formalności. Rekord do przerwy mogli schodzić jednak z dwubramkową zaliczką. Po faulu na Danielu Iwanku arbiter podyktował rzut karny, lecz strzał z "wapna" Seweryna Caputy obronił bramkarz Ślęzy. 


Okazję, aby podwyższyć rezultat "rekordziści" mieli również po zmianie stron. Iwanek zaprzepaścił sytuację sam na sam, nieznacznie mylili się: Mateusz Madzia i Marek Sobik. Nie wykorzystane okazje mają to do siebie, że lubią się mścić i stare, piłkarskie porzekadło sprawdziło się także dziś. W 89. minucie goście doprowadzili do remisu, po tym jak Kornel Traczyk zamknął składną akcję swej ekipy.