- Ciężko znaleźć pozytywy po porażce 0:4. Na pewno na końcowy wynik przełożyły się problemy kadrowe. Było nas 12, w tym dwóch bramkarzy. Wskutek czerwonej kartki, kontuzji i braku zmian kończyliśmy mecz w 9. Pierwsza połowa pokazała jednak, że potrafiliśmy nawiązać równorzędną walkę - mówi trener Spójni, Grzegorz Łukasik. 

 

Bez goli upłynęła pierwsze połowa spotkania, która była dość wyrównana, z delikatnym wskazaniem na Wisłę. Gospodarze stworzyli sobie dwie dobre okazje. W 15. minucie Marcin Urbańczyk został zastopowany przez defensora Spójni w podbramkowym zamieszaniu, natomiast chwilę później Jakub Puzoń nie wykorzystał sytuacji sam sam na sam. Sprawy dla zebrzydowiczan pokomplikowały się w 43. minucie, gdy Marcin Bednarek ujrzał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę... Jeszcze pod koniec pierwszej połowy Spójnia domagała się rzutu karnego po zagraniu ręką przez gracza Wisły, jednak sędzia był głuchy na protesty tej ekipy. 

 

Strzelecką niemoc Wisła przełamała w 65. minucie, gdy Artur Miły mocnym uderzeniem pod poprzeczkę z ostrego kąta ulokował piłkę w siatce. To napędziło zawodników ze Strumienia do dalszych wysiłków. Na domiar złego dla Spójni, Damian Hojka opuścił boisko z kontuzją, a przez brak zmian zespół ten grał w 9. To też wykorzystali gospodarze. W 83. minucie Puzoń na gola zamienił dogranie z rzutu rożnego, a w doliczonym czasie dwukrotnie trafienie święcił Mateusz Labza. 

 

- Myślę, że odnieśliśmy zasłużone zwycięstwo. Było sporo nerwowości w tym meczu, ale prowadziliśmy grę i mieliśmy swoje okazje w pierwszej połowie. Nie da się też ukryć, że grając w przewadze gra się łatwiej, ale to też trzeba wykorzystać - mówi Krzysztof Dybczyński, trener Wisły.