Oczekiwania względem niedzielnego meczu wielkie zatem nie były, choć obopólnie jawiła się nadzieja na potencjalnie istotne zwycięstwo. Bliżej jego odniesienia byli gospodarze - zarówno przez pryzmat samej optyki spotkania, jak i wypracowanych szans. Czy jednak faktycznie na "maksa" zasłużyli? To już inna bajka...

W 14. minucie groźny strzał oddał Linus Rönnberg, lecz Kacper Siuta był na posterunku. Jeszcze bardziej dogodna okazja dla Podbeskidzia miała miejsce w 23. minucie, kiedy główka Lucjana Klisiewicza ostemplowała słupek sosnowieckiej bramki, a Andrzej Niewulis w ostatnim momencie zapobiegł temu, by któryś z bielszczan podążył z dobitką. "Górale" przez znaczną część gry posiadali inicjatywę, egzekwowali też sporo stałych fragmentów, przy których defensywa gości musiała mieć się na baczności. Fakt, że z tego wywiązała się należycie.

Nieco odważniej zawodnicy Zagłębia zaprezentowali się w drugiej połowie, a bielską linię obrony nękał nie kto inny, jak Kamil Biliński. Riposta Podbeskidzia to m.in. uderzenie Marcela Misztala z 54. minuty, zwieńczone paradą golkipera sosnowiczan. W 65. minucie Siutę "zatrudnił" Paweł Czajkowski, lecz strzał w środek bramki nie mógł przynieść powodzenia. Apetyty na końcowy fragment prestiżowej konfrontacji zostały rozbudzone, ale podopieczni Krzysztofa Brede jedynie bili głową w mur. Nie doczekali się też "setki", która mogłaby kibiców usatysfakcjonować.