I tak też odnieść się można do debiutu trenerskiego Dawida Janoszka. LKS Goleszów pod jego wodzą nie miał wiele do powiedzenia w konfrontacji z Wisłą Strumień – o wiele wyżej w tabeli „okręgówki” notowaną i dobrze spisującą się podczas wiosennej kampanii ligowej. Goście pokusili się na jej terenie raptem o gola honorowego. W 43. minucie Krystian Czudek spożytkował asystę Marcina Bajgera, lecz była to jedynie – dodajmy chwilowa – korekta rezultatu z perspektywy outsidera, który przed pauzą został w Strumieniu rozbity.

Głównym katem gości był Artur Miły, którego 3 „wjazdy” z lewego skrzydła w kierunku „świątyni” strzeżonej przez Patryka Sadloka kończyły się strzeleckimi zyskami. Wagę najistotniejszą z owego hat-tricka przypisać należy otwarciu wyniku w 16. minucie oraz zamknięciu kanonady w 45. minucie, gdy goleszowianie zostali dotkliwie sprowadzeni na ziemię. O okazały dorobek Wisły zadbali ponadto Jakub Puzoń oraz Przemysław Kiełkowski, zaś w roli asystenta 3 otwierającymi podaniami do kolegów wykazał się Marcin Urbańczyk.

Co działo się po przerwie? Wobec sporej różnicy w bramkach – niewiele istotnego. – Włączyliśmy tryb ekonomiczny. Przeważaliśmy, ale nic z tego nie wynikało. Najważniejsze, że pewnie wygraliśmy. Po porażce w Milówce tego potrzebowaliśmy, aby wymazać tamten mecz z pamięci – mówi szkoleniowiec strumienian Krzysztof Dybczyński. Jego podopieczni mogli wynik podwyższyć, ale defensorzy LKS-u w ostatniej chwili blokowali strzały aktywnych dziś w ofensywie Miłego oraz Puzonia.

Wspomniany na wstępie debiut wypadł więc poniżej oczekiwań, ale obiektywnie rzecz ujmując, goleszowianie do rywala podejścia nie mieli. – Szybko zdobyte gole przez Wisłę ustawiły ten mecz – kwituje Janoszek. Dodajmy, że po przerwie goście wytrwali bez straconej bramki, a sami mogli coś strzelić. Henryk Krzywoń minął bramkarza, ale ostemplował słupek, z kolei w zamieszeniu w polu karnym Bajger wcelował wprost w Bartłomieja Grabowskiego.