Zabrakło najważniejszego. Na wygraną wciąż czekają
Podbeskidzie i GKS Tychy, czyli ekipy, które spisują się znacznie poniżej oczekiwań na początku sezonu w I lidze stanęły dziś naprzeciw siebie.
Obie ekipy stworzyły przy Rychlińskiego naprawdę ciekawe, intensywne widowisko. Trudno temu się jednak dziwić. GKS Tychy, jak i Podbeskidzie, do tej pory nie zanotował żadnego zwycięstwa. Tyszanie przegrali spotkania Resovią (0:1) oraz Miedzią Legnica (0:3), a jedyny punkt, zdobyli w pierwszej kolejce, w starciu z ŁKS-em Łódź (1:1). Obie ekipy chciały więc zaznać premierowej wygranej. W składzie Podbeskidzia nastąpiła jedna zmiana w porównaniu do ostatniego meczu ligowego. W miejsce Michala Peskovicia pojawił się Martin Polacek.
W pierwszej połowie, owszem, Podbeskidzie miało większe posiadanie piłki (52% - 48%), jednak to tyszanie nadawali tempo grze. Górale stworzyli sobie w tej części meczu zaledwie jedną okazję. W 5. minucie Kamil Biliński świetnie zszedł ze skrzydła do środka i mocno uderzył, lecz piłka poszybowała nad bramką. Znacznie więcej sytuacji stworzyli sobie przyjezdni. Przed próbą Bilińskiego 2-krotnie czujnością wykazał się bramkarz Podbeskidzia. Polacek obronił uderzenia Gracjana Jarocha i Kamila Kargulewicza. Z dystansu szukał szansy Tomas Malec. Ostatecznie premierowa odsłona nie przyniosła goli.
Po zmianie stron bielszczanie wyszli na murawę z nieco większą dozą animuszu. W 47. minucie Kacper Gach dobrze dośrodkował na głowę Daniela Mikołajewskiego, lecz jego uderzenie było niecelne. W 62. minucie Nemanja Nedić pokonał Polacka, jednak po wideoweryfikacji arbiter podtrzymał swoją decyzję o nieuznaniu gola - spalonym, choć zaważyły o tym dosłownie centymetry.
W 79. minucie dobrą okazję miał napastnik GKS-u, który na "szerokie fale" wypłynął z bielskiego Rekordu. Marcin Kozina zdecydował się na strzał zza pola karnego, lecz piłka minimalnie minęła bramkę. Końcówka meczu należała jednak do Podbeskidzia. Wpierw w 90. minucie na przeszkodzie do zdobycia bramki Góralom stanął Konrad Jałocha, a chwilę później piłka po strzale Giorgi Merebashviliego zatrzymała się na poprzeczce.