Zmarnowane okazje lubią się mścić – o prawdziwości tego porzekadła piłkarze GKS-u przekonali się dziś dobitnie, by kolejny raz wiosną opuścić boisko pokonani. A wcale na to się nie zanosiło, bo do „Fiodorów” należał wstępny fragment spotkania z Beskidem. W 7. minucie Jakub Pieterwas stojąc niepilnowany przed Konradem Kruckiem źle przyjął piłkę. Zrehabilitował się 5. minut później, korzystając na prostej stracie Michała Szczyrby, i dając gospodarzom zaliczkę. W 18. minucie precyzji zabrakło w kontrze Wojciechowi Drewniakowi, który pojedynek z golkiperem gości przegrał. I zamiast wypracować sobie konkretną przewagę podopieczni Seweryna Kośca musieli niebawem godzić się ze... skutecznością przeciwnika.
 



Dystans skoczowianie odrobili w 27. minucie za sprawą Jakuba Małkowskiego, który doskonale uderzył z dalekiej odległości. Gol wyrównujący nie był dziełem przypadku, wszak nieco wcześniej Beskid doszedł do głosu, m.in. Jakub Krucek został zastopowany przez bramkarza GKS-u. Raz jeszcze dobrą formę ekipa ze Skoczowa potwierdziła w minucie 41. Z lewego skrzydła w kierunku bramki popędził Adrian Borkała, który precyzyjnym strzałem wtórnie zmusił Wojciecha Barcika do kapitulacji. Zwrot sytuacji najwyraźniej zdeprymował radziechowian na tyle, że po powrocie na murawę nie potrafili nijak poradzić sobie z aktywniejszymi zawodnikami Beskidu. Do podbramkowych spięć dochodziło wyłącznie na połowie gospodarzy. Ani jednak pudłujący Szczyrba i J. Krucek, ani ustępujący golkiperowi Krzysztof Surawski nie byli w stanie wyższości skoczowskiej drużyny wykazać.