W Wilkowicach to dzień bez wątpienia historyczny, bo tak wysoko w ligowej hierarchii jak w następstwie uzyskanego właśnie awansu tutejsi piłkarze wcześniej nie byli. A gdyby chcieć ten sukces ująć w jednym słowie? Byłoby to najpewniej określenie „zasłużony” z perspektywy całego sezonu – wybornej jesieni i trudniejszej, aczkolwiek finalnie udanej wiosny.

Wilkowiczanie pieczęć postawili w stylu dalece satysfakcjonującym. Sołę zdominowali, a świadectwem tego uzyskanie w 21. minucie przewagi 3 goli. Strzelanie rozpoczął – dając się we znaki swojej poprzedniej drużynie – Mateusz Fiedor, który wyprzedził obrońców przeciwnika i minął jego bramkarza gości, a wreszcie piłkę skierował do siatki. 19. minuta to już trafienie Dominika Kępysa, a udział wspomnianego Fiedora to asysta. I wreszcie potwierdzenie dominacji – rzut rożny, zgranie głową i tym samym kolejne kluczowe dotknięcie Fiedora, zaś na koniec efektowna przewrotka Jakuba Caputy. – Przewagę osiągnęliśmy bardzo dużą, mieliśmy też kilka innych okazji, aby wynik podwyższyć – opowiada Krzysztof Bąk, trener zespołu z Wilkowic, która nieco więcej kłopotów miała w drugiej odsłonie spotkania. Zanim jednak to nastąpiło w 64. minucie GLKS SferaNet mógł już z niemal 100-procentową pewnością fetować awans do V ligi. Wtedy to dublet zanotował Fiedor, a w strzeleniu tej bramki dopomógł snajperowi rykoszet. – Pokazał swoją wartość dla drużyny. W ostatnich meczach naprawdę mocno nas pociągnął – chwali szkoleniowiec gospodarzy.

Przy okazałym prowadzeniu miejscowi z tonu spuścili, za to ekipa z Kobiernic nie zamierzała biernie przyglądać się popisom konkurenta. W 67. minucie Wojciech Brońka w gąszczu nóg w obrębie „16” dojrzał Bartłomieja Kobielę, który „objechał” Richarda Zajaca i futbolówkę umieścił w „prostokącie”. Kilka minut później sytuacja powtórzyła się o tyle, że defensywa GLKS SferaNet nie upilnowała Tomasza Kurowskiego. – Możemy żałować, że w prosty sposób daliśmy strzelić sobie gole we wstępnej fazie spotkania, bo później rywalowi nie ustępowaliśmy. I za to mojej drużynie należy się szacunek, bo sprawiliśmy, że końcowe minuty były nerwowe – zaznacza Kamil Zoń, trener Soły. Kto wie, czy kobierniczanie w większej mierze nie załapaliby się na korzystny rezultat, gdyby w 35. minucie „pudła” po kornerze w idealnej sytuacji nie zaliczył Michał Brańka.

– Mecz zrobił się trochę dziwny i trudno mi wytłumaczyć zdarzenia od 65. minuty. Przeciwnik postawił wszystko na jedną kartę, ryzykował, wykonywał dużo dośrodkowań „na aferę” i łatwo nam nie było – klaruje Bąk.