Aktualna rzeczywistość piłkarska nijak nie zezwala na postawienie znaku równości pomiędzy ekipami Koszarawy i GKS-u. Spadkowicz z „okręgówki” jest w wyraźnym kryzysie, a obiektywniej do tematu podchodząc – w gruntownej przebudowie. „Fiodory” mierzą zaś wysoko, o czym środowa konfrontacja wyraźnie zaświadczyła. – Nie był to ani trochę emocjonujący mecz z perspektywy kibica, bo całkowicie go zdominowaliśmy. Rywal nie postawił nam poprzeczki wysoko i to dosyć delikatne określenie – zauważa Seweryn Kosiec, szkoleniowiec przyjezdnych, którzy wyższości ligowego szczebla nad żywczanami dowiedli w stylu bezapelacyjnym.
 


Przed przerwą gospodarze jeszcze trzymali w miarę równy wynik, co nie znaczy zarazem, że byli bliscy sprawienia jakichkolwiek kłopotów futbolistom GKS-u. O gole w minutach 19. i 42. pokusił się Patryk Kłyszyński – raz kierując strzał do „pustaka”, a raz ogrywając wpierw defensorów Koszarawy po przyjęciu piłki przed „16”. Dorobku koledze z drużyny pozazdrościli najwyraźniej Marcin ByrtekJakub Pieterwas, bo to oni wystąpili w rewanżowej odsłonie pucharowego meczu w rolach głównych. Zwłaszcza trafienia tego pierwszego po zespołowych akcjach złożonych z kilku podań zasługiwały na uznanie. Pieterwas udział miał także przy trafieniu z 64. minuty. „Swojaka” zanotował wówczas interweniujący pechowo Wojciech Miodoński, a goście podwyższyli prowadzenie na 4:0.

Ostateczny rezultat starcia w Żywcu – 7:0 dla reprezentanta „okręgówki” – to najbardziej wymierne świadectwo dysproporcji między dzisiejszymi konkurentami. Nie zmienił tego fakt, że w miejscowych szeregach dwoił się i troił w linii pomocy Marcin Dobranowski. Golkiper Wojciech Barcik pozostał „niezatrudniony” na przestrzeni całego spotkania.