Choćby z racji faktu, że zgarniając komplet „oczek” Spójnia mogła zachować matematyczne szanse, by na finiszu zasadniczej części rozgrywek prześcignąć piłkarzy WSS w tabeli. Owe nadzieje ostatecznie prysły po końcowym gwizdku arbitra, a remis okazał się tylko połowicznie satysfakcjonującym rozstrzygnięciem z punktu widzenia przyjezdnych. – Zagraliśmy jednak dobry mecz, w którym przeważaliśmy. Z tego można być zadowolonym i optymistycznie spoglądać na kolejne spotkania – rozpoczyna trener Spójni Piotr Szwajlik.


Sobotnia konfrontacja nabrała rumieńców już w 4. minucie. Wojciech Małyjurek precyzyjnie dośrodkował z rzutu wolnego, a głowę idealnie na wagę gola dostawił Jakub Marekwica. Był to zalążek emocji, które do końca premierowej odsłony nie ustały. Gospodarze mogli podwyższyć wynik strzałami Małyjurka z dystansu i Mateusza Tomali z kilku metrów. Krzysztof Salach był jednak na posterunku. Z kolei okazje zebrzydowiczan to m.in. uderzenia Łukasza Worka czy główka Karola Janiszewskiego po kornerze. Gdy obie drużyny sposobiły się już do przerwy, doszło do wyrównania. Sprytnie i szybko rozegrany rzut wolny przez Sebastiana Nowaka z Grzegorzem Kopcem zakończył strzał tego drugiego, na który recepty Wojciech Woźniczka nie znalazł.

W drugiej części nie działo się może mniej, ale za to ewidentnie zabrakło konkretów. Na uwagę zasługują „stemple” Szymona Płoszaja na słupku i Małyjurka na poprzeczce, a po przeciwnej stronie boiska parada bramkarza wiślan przy uderzeniu Worka oraz główce Krzysztofa Skórasia.

Co również znamienne, na placu gry w końcówce zameldowali się... obaj trenerzy. To wobec dostrzegalnych niedostatków kadrowych w szeregach WSS i Spójni. – Rywal miał więcej z gry, my nastawiliśmy się na grę z kontry. Wychodziło nam to dobrze, bo stworzyliśmy sobie lepsze okazje, które mogły przynieść nam zwycięstwo – ocenił opiekun wiślańskich futbolistów Tomasz Wuwer.