Nie zawsze zwycięstwo, wysokie i niezagrożone, w pełni satysfakcjonuje trenera. Doświadczył tego Mirosław Szymura, szkoleniowiec lidera bielskiej „okręgówki”. Szymura Miroslaw Beskid rusek Beskid Skoczów pokonał przed własną publicznością Maksymiliana Cisiec 4:1. Rozpoczął mecz od straty bramki. – Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw. Muszę przyznać, że dawno nie widziałem gola takiej urody. Zaczęliśmy mecz z prostym nastawieniem – jak najszybciej objąć prowadzenie. Nadzialiśmy się na kontrę, co nas podrażniło – mówi Mirosław Szymura.

Ostatecznie gospodarze problemów z pokonaniem rywala nie mieli, ale... – Mam mieszane uczucia po tym meczu. Obiecywaliśmy sobie w szatni, że nie będzie litości dla rywala, że zagramy agresywnie, wysoko, z chęcią zdobywania bramek. Nie ukrywam, że zwycięstwo przyszło nam łatwo, ale powinno być bardziej okazałe. Zmarnowaliśmy sporo dogodnych okazji. Częściej łapaliśmy się za głowy po "pudłach", niż celebrowaliśmy zdobycie bramek. Momentami prezentowaliśmy katastrofalną skuteczność. Zastanawiam się z czego to wynika. Może z przebiegu meczu? W nasze poczynania wkrada się rozluźnienie. Praktycznie każdy zawodnik mógł w tym spotkaniu wpisać się na listę strzelców. 4:1 to najniższy wymiar kary. Ciągle brakuje nam wygranej z przytupem – podsumowuje nasz rozmówca.